Moja zielona noc w stajni przed wyjazdem... myślę, nie wytrzymam... już tęsknię. Mam Go 7 lat i nigdy na tyle się nie rozstawaliśmy. Nigdy Go nie zostawiłam. Ale obowiązki- praktyki- wzywają. Wrócę mądrzejsza. Ale chyba umre z tęsknoty. Zdając sobie sprawę, że to ostatnia noc w stajni moja... nie byłam w stanie wyjść z niej... postanowiłam spać z Amorem w boksie. Przyniosłam śpiwór, położyłam się przy ścianie. Długo nie mogłam zasnąć, było ciemno, że nic nie widziałam. Czułam tylko jak wyjada z pode mnie słomę, jak łazi po boksie, jak sprawdza czy nadal tu jestem, pije. W końcu zasnęłam... było po 3. Po jakimś czasie lekko się przebudziłam... nie otweram oczu... trochę mi zimno więc chcę się przykryć. Nie mogę. Otwieram oczy... Amorzasty leży koło mnie... częśiowo na moim śpiworze ;) Myślałam, że padnę. Niesamowite! Spojrzał na mnie... a potem spowrotem położył łeb. Ja też zasnęłam. Rano on wstał pierwszy... zaczął się tarzać... bałam się, że mnie zgniecie. Na szczęście przeżyłam. Wstał, ja chwile jeszcze poleżałam i też trzeba było wyleźć. Była 5. Ale muchy były nie do zniesienia!
Teraz się pakuję... Nienawdzę się pakować... a już szczeólnie na tak długo. Mała sterta rzeczy 'do zabrania' mała sterta rzeczy 'do zostawienia' i ogromna sterta rzyczY 'NIE WIEM'... a wieczorkiem jeszcze pojadę się pożegnać. Jutro 4 rano wyjazd.