tak jak teraz, świat (zewnętrzny, bo mój wewnętrzny się aktualnie wali w ruiny) jest najładniejszy. uwielbiam, kiedy jest 30 stopni, kwitną wiśnie i inne drzewa, a w powietrzu czuć wiosnę. lubię wtedy chodzić za dom, a właściwie za podwórko, tam jest takie fajne miejsce z dala od świata. tylko kilka kwitnących drzew, brzozy i zieleń. czasem najlepiej jest pójść tam sama, stanąć na środku pola, zamknąć oczy i czuć tylko słońce i wiatr we włosach. wdychać wiosenne powietrze, o zapachu słońca. i starać się nie myśleć o tym, co tak bardzo mnie boli.
podobają mi się kwiaty wiśni, nie wiem czemu, w jakiś sposób kojarzą mi się z Tobą. kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy w tym roku, jakoś tak mi się skojarzyły, już pewnie tak zostanie. nawet mi to chyba za bardzo nie przeszkadza. trochę dziwne, ale jest i się póki co nie zamierza zmieniać. może lepiej.
no i ta droga, którą wracam ze szkoły. najładniejsza jest wiosną. ot, taka urokliwa droga, pełno drzew, i oczywiście boczna dróżka, pełna jabłoni i zasypana płatkami ich kwiatów, aż się przypominają scenariusze romantycznych filmów, w których dwójka szczęśliwych bohaterów idzie sobie taką romantyczną drogą i w powietrzu unoszą się serduszka, a ja w momencie puszczam sobie jakiś mocniejszy rockowy kawałek, żeby się nad sobą nie rozczulać. niby można marzyć o czymś, czego się nie będzie miało, i się oszukiwać, ale co to da...
chociaż, co by się stało, jakbym spróbowała to zmienić i zrobić ten pierwszy krok...? no risk, no fun :)