Dodaję, na szybko, bo robota czeka.
A więc, sobota, niedziela - dni spędzone u kobyłki. W sobotę fajnie a nawet bardzo fajnie, pomimo niesprzyjających warunków pogodowych obydwie spisałyśmy na kres naszych możliwości. Oczywiście po tak udanej jeździe szybko do stajenki, rozsiodłać, zatrzeć, opatulić w derkę, nagrodzić, wymiziać i mniej lubiana czynność - posprzątać. Taaak, kochane ochraniacze wręcz ociekające błotem... love it. No cóż, hala była zajęta, więc trzeba było sobie jakoś poradzić. Zatem wzięłam wiadereko, wodę, chusteczki i szuru-buru. Dzięki temu mini zabiegowi pielęgnacyjnemu odkryłam ukryte wzorki na podszewkach ochraniaczy choć i tak nadal uważam, iż nasza przygoda przeciągnie się w czasie (na co mam ogromną nadzieję) to może z kolejnymi miesiącami zdecyduję się na zafundowanie nowego kompletu ochraniaczy i tzw. przez mnie "bucików" :D
W niedzielę natomiast mały odpoczynek. Do konika przyjechałam po południu i wsiadłam na taką-tam lajtową jazdę, gdyż sama już byłam nieco podmęczona. Padoki zalane, więc wspólnie z Mikołajem, który wraz z Gunterą do mnie dołączył, pojeździliśmy razem trochę na podmokłej fermie, następnie na równie pływającym dużym padoku :D
Piątek wolny, więc wiadomo, gdzie mnie szukać :) nie jestem pewna tylko, czy przyjadę rano, czy też po południu... zobaczymy :)
ok, no to by było na tyle. mialo być "na szybko" , ale niestety jak to mam w zwyczaju, nie potrafię się streszczać.
lecę pod prysznic, później ogarnąć gegrę i niemca, po czym pewnie mnie zmuli i uderzę w kimono :D
Adios :*