Dziś zdarzyło mi się uporać ze wspomnieniami.
W kartonie zalegało ich zbyt wiele, by nie stanowiły pokusy dla czujnych dłoni, a ja... A dla mnie to zbyt prywatne.
Listy. Bardzo dużo listów, rysunki, czasem te szalenie dedykowane, tak że dedykację czuć na wewnętrznej stronie kręgosłupa. Naklejki. Ulotki. Czasem strony wyrwane z gazet typu PRIDE z "God save McQueen" czy komiksami o dość wulgarnej treści.
Pozostałości po prezentach, które w swoim uporze udało mi się upchnąć na szafę.
Miliardy myśli. I tylko czysta wstydliwość broni mi cytowania tych pięknych słów które wpadły mi w oko.
Jedyne co pewne: to nie było dla mnie. Zwyczajnie brak mi zasług, brak mi cech które mi przypisywano.
Zaczynam łapać się na nawyku marszczenia brwi i zakładania ramienia na ramię. Podobno to postawa zamknięta, ale... chyba nie.
A jeśli nawet, to co. Nie wolno? Nie wolno mi mieć dosyć?
A. okazał się być takim samym głupkiem jak O. Est wybitnie nie ma szczęścia, co do tego nie mam złudzeń.
Choć początek był jak z bajki. Był Poeta. Poeta, który zakochał się w Gwiazdce z Nieba. Ach ci poeci z dzisiejszych czasów... Wydaje ci się że jest dobrze.
A potem czeka lot w dół.
El Valentino.