Czas tak szybko leci.
W niedziele stuknie miesiąc pobytu tu, a w ogóle tego nie czuję.
Mam wrażenie jakbym dopiero co przyjechała.
Budząc się w poniedziałki - myślę, że praktycznie cały tydzień pracy przede mną.
Dołujący fakt szczerze mówiąc, bo strasznie mi się nie chcę wstawać codziennie o 6 rano.
A w piątki uświadamiam sobie, że kolejny tydzień roboty zleciał cholernie szybko.
Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie bardzo. Rozwinęłabym tą myśl, ale brak mi sił w tym momencie.
Uzasadnienie czemu dobrze, a czemu źle zostawię więc dla siebie.
Zaraz czas położyć się do łóżka, przytulić do mojej "poduszki" i zasnąć, tradycyjnie tak.
Rano trzeba wstać, być może ostatni raz w tym tygodniu.
A 'być może', ponieważ kierownik co piątek pyta czy przyjdę w sobotę do pracy.
Tylko pytanie czy mi się chce? No jasne, że nie, ale czasem trzeba, więc może i pójdę.
Jeszcze to przemyślę, mam czas :)
A teraz idę czynić swą powinność.