photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 11 MAJA 2014

Crimson Garden

Do niezdecydowania można się przyzwyczaić. W końcu ile razy można próbować? Mimo to, blondyn powoli zabrał nogi, wyciągając je z zionącej pod nimi otchłani. Przejeżdżające niżej samochody warczały cicho, jakby czyniły wyrzuty za pozbawienie je zabawki, którą mogłyby poobijać zderzakami. Monotonne buczenie, świadczyło o tym, że robi się coraz wcześniej. W środku nocy, nawet na głównych ulicach nie działo się zbyt wiele. Jednostajny dźwięk ścigających się bez celu maszyn świadczył, że zbliża się świt. Chłopak stracił rachubę. W końcu myśleć można godzinami. Można to też czynić bez sukcesu, bez odnalezienia odpowiedzi. I można utknąć w cholernym punkcie wyjścia, bez pomysłu co dalej. Można kolejny raz stchórzyć, nie wykonać małego kroku dla człowieka i długiego upadku dla ciała. Zamiast tego, można przecież powlec się z powrotem na dół, otworzyć mieszkanie, otworzyć laptopa i bezmyślnie gapić się w ekran. O katharsis! Bezmyślność byłaby najwspanialszym darem niebios, ludzkiego geniuszu, czy czegokolwiek co byłoby w stanie go nauczyć jak ją osiągnąć. Gdyby tak móc po prostu wyrzucić wszelkie myśli z głowy, wygnać je tak daleko, że Katmandu przy nich, to jak sklep osiedlowy. Gdyby można, skończyłyby się problemy. Z pieniędzmi, z seksem, z kobietami ha, cóż za życiowo-pragmatyczne podejście. Z poszukiwaniem celu, sensu życia, uczuć, samego siebie, tożsamości, z podejmowaniem decyzji, z być albo nie być. Gdyby tak móc wieczorem położyć się, nie zerkając jak dureń w ekran monitora, nie myśląc ani o przeszłości, ani o przyszłości? Gdyby choć jedną noc, można było zasnąć w spokoju, niedręczonym wyobraźnią?

O tak, to właśnie ona kierowała blondynem. Zbyt bujna i zbyt doskonała. Wyobrazić można sobie praktycznie wszystko zrealizować zaś, niewiele. Im więcej zaś wyobrażeń, tym większy głód realizacji. Im bardziej niezaspokojony głód, tym większe udręczenie duszy. Im bardziej udręczona dusza, tym bardziej przyciągająca wizja rozwiązania problemów. A szybkie i skuteczne rozwiązanie leży na wyciągnięcie ręki. Wystarczy sięgnąć. Zignorować błyskające niezdrowo światło laptopa, przekroczyć leżącą na podłodze stertę papierów, odkopać spod kupy gratów i wyciągnąć na światło dzienne. Ostrze oto skuteczne rozwiązanie. Pożegnanie w stylu samuraja. Choć bez pięknej oprawy, ceremonialnego kimona, bez honoru i bez pamięci. Prosty ruch, odpowiednie miejsce, odrobina wiedzy anatomicznej. Dalej robi się już bardziej poetycko, wcale nie tak inaczej niż w japońskim rytuale. Obywa się bez jęków, bo nie ma na nie czasu. Kwitną piękne karmazynowe kwiaty. Mniejsze krople niczym goździki, większe jak polne maki. Współtworzą tradycyjny dalekowschodni skalniak mały staw, miniaturowy wodospad, otoczone pięknymi kwiatami. Tym razem po prostu przyjęto dość monokolorystyczną konwencję - w samych czerwieniach. Krew bryzga prawie, że wesoło. Jest wolna, może płynąc nieskrępowana tam gdzie chce. Opuściła system, nic już nie trzyma jej w ryzach. Podobnie umysł. Początkowo walczy. Źrenice rozszerzają się w naturalnym odruchu przerażenia na widok lepkiej, rubinowej kałuży. Dłonie zaciskają się kurczowo. Ciało próbuje poderwać się do góry i uciec, byle dalej. Jednak gdy kolejne impulsy trafiają na strajkujące mięśnie, również umysł się poddaje. W połączeniu z duszą, która świętuje swój sukces, dążą razem do wolności. Powoli odpływają. W nicość.

 

Znowu myśli. Siedział na łóżku, pochylony głęboko, koniuszkiem nosa opierając się na ostrzu noża. Ściskał rękojeść tak mocno, że aż bielały knykcie. Powinny zaś nie bieleć, a boleć. To była bowiem walka. Walka z cieniem, walka z wolą, walka z samym sobą. I nikt nie wiedział, kto zwycięży w tym turnieju. Wyobraźnia? Dusza? Umysł? Zdrowy rozsądek? Na to hasło chłopak reagował prawie że alergicznie. Rozsądek przyniósł z jego strony wiele dobra dla otoczenia i jeszcze więcej cierpienia dla niego samego. Gdy blondyn kierował się rozsądkiem, nie popełniał błędów. Postępując z rozwagą nie krzywdził nikogo. Nikogo, oprócz siebie. Mimo swej wzgardy dla rozsądku, widział twarze. Zszokowane, w spazmach płaczu, pełne niedowierzania. Prześladowały go. Niczym niemy strażnik, pilnujący mostu, zza którego nie ma już powrotu. Strażnik noszący twarze kilku bliskich osób, których nie chciał zranić odejściem, bardziej niż swym istnieniem. Twarzy, było kilka, można zliczyć na palcach. I blakły. Strażnik rdzewiał, skrzypiał i podupadał. A ostrze? Ostrze było pewne. Ostrze nawet nie drgnęło..

*  *  *

imć Frycu the Lord

Informacje o imcfrycuthelord


Inni zdjęcia: P. wanderwar:) nacka89cwaStolik acegJa patki91gd;) patki91gd100. patki91gdJa patki91gdJa patki91gd;) patki91gdJa nacka89cwa