co jakiś czas włażę do garażu i gapię się w czyściutką oponę mojej ukochanej Hondy. dni nie są optymistycznie przyjemne i nie lubię, kiedy się budzisz na dywaniku w łazience cały w byłej zawartości własnego żołądka. piasek mi nie pasuje i dlatego jak się boję, to chowam głowę do torebki. a wszyscy myślą, że już nad sobą nie panuję. panowałam, a jakże! ale tylko w niewielkim stopniu, wiedziałam, że należy iść i nie podpaść bułgarskiemu policjantowi. i nauczycielom. nie lubię cudzych wyjazdów w góry, które nie są po mojej myśli. i teraz zostaje pytanie: jechać czy nie? samej tłuc się pociągniem, szlajać po Wrocławiu, czy chcę stać sama w tłumie wiedząc, że mogłeś tam być? nie chcę! a jechać tylko po to, żeby się lekką ręką pozbyć zbyt dużej ilości pieniędzy w łapie? to już wolę sobie kupić drugie trampki. nie lubię, jak się staczasz, może zacznę cię trulać na górę? a może sam wrócisz do stanu poprzedniego? będę szczęśliwa, jakby to była conajmniej moja zasługa. odniosę klasyczne pyrrusowe zwycięstwo.