wczorajszy dzień był koszmarny.
piątek taki nie był.
dzisiejszy taki nie był.
ale wczorajszy? mój boże. przełaziłam cały dzień w pachnącej nim piżamie (oliwka). tłuste że nie daj boże włosy (OLIWKA), w ogóle cała tłusta --------> oliwki się zmyć nie chciało rano.
płakałam gdy smarowałam masłem chleb. płakałam gdy Jasiek nazwał mnie bananem. płakałam gdy zobaczyłam audi u sąsiada. płakałam gdy uderzyłam niechcący przemka i dostałam ochrzan od mamy wiedząc, że nikomu nie mogę o tym powiedzieć. płakałam, gdy słodziłam herbatę 2,5 łyżeczki. rano oglądałam shreka z przemkiem. rano - tj. 13.w sumie cały dzień był rankiem. dlatego, że piżamę miałam.
zrobiłam sobie kalendarz. 9 czy ileś tam rzędów po 24 h. skreślam jedną godzinę co godzinę. nie jest to łatwe.
tak to nie teskniłam jeszcze nigdy.
miałam dylematy typu: opierdolić, czy wymusić wyrzuty sumienia, czy płakać, czy się cieszyć że jest (będzie) i nic nie mówić, czy się w ogóle nie odzywać. ale potem, przypomniwszy sobie rozmowę mamy i szczepana, modliłam się tylko o to, żeby nie umarł. może go nie być Dla Mnie. ale w dla innych ma być, wtedy będzie i dla mnie.