28 lipca
wczorajsza noc była ciężka. Tzn. nie jakaś koszmrna. Piękna. Taka...tęskna.
Ale bolesna. że nie może byc inaczej.
Że pewne rzeczy są nierealne. I nie w sposób 'niechce mi się' czy 'to za dużo roboty'.
To NIEREALNE I KONIEC.
bo ten mi tu pierdoli o tym, że chciałby doczekaż takiego momentu,
w którym idę obok swojego wymarzonego faceta, w białym welonie, szczęścliwa.
A potem jeszcze że mu sie łezka w oku zakręciła, przed tym musiałam przysięgać pół godziny że się nie będę śmiać, podczas gdy sama beczałam.
To brzmiało jak jakieś pożegnanie.
Nigdy nie zapomnę, jak mnie bezpośrednio po tym ryku rozweselał. Na przykład owłosieniem moich pach.
Chciałam napisać opowiadanie na cytatach. napisałam cholernie długie. a tu błąd systemu.
Zamieściłam to w myśl. Zainspirowało mnie... nie wiem co. Po prostu jak spałam na górze to tak sobie o tym pomyślałam.