10 maja 2014, sobota
Wcale nie była buntowniczką, to nie jej wina, że nie pałała miłością do wszelakich sukienek i spódnic. A gdy tata rozkazał, żeby każdy ubrał odświętny strój i zasugerował, aby założyła tą kremową princeskę, którą otrzymała od babci, wybuchła jak wulkan. Kolacja biznesowa, ot co. Grono sztywniaków, każdy w odpicowanym fraku i tylko trajkotający na temat rynku walutowego. Pan Krauser, rzecz jasna, rozpieszczał swoją córkę. Jakikolwiek kaprys był spełniony, ale teraz... Miarka się przebrała, nie miał zamiaru się zbłaźnić przed 'przyjaciółmi' po fachu. Lizzy wywróciła teatralnie oczami, co jak co, ale charakteru jej nie brakowało. Wiedziała dokładnie, że za żadne skarby nie założy sukienki. Tatiana, mama młodej damy, nie wtrącała się. Uważała to za zbyteczne, ponieważ jej córka postąpi tylko i wyłącznie na swoją korzyść. Reasumując, sukienka nie wchodziła w grę.
- Ta dziewczyna wpędzi mnie za życia do grobu, naprawdę mam ochotę jeszcze pożyć - żalił się pijąc popołudniową kawę. - Te jej widzimisię, mam tego dość.
- Twoja krew, czysty tatuś - rzekła nalewając herbaty do kubka.
Dziewczyna idąc po jabłko usłyszała całą rozmowę. 'Ja Wam jeszcze pokażę' pomyślała i uśmiechnęła się cwaniacko.
Nadszedł wieczór. Wszyscy domownicy krzątali się po domu, jedynie Liz leżała na łóżku razem z Daisy. W całym tym zamieszaniu nikt nie zauważył braku rozwydrzonej pannicy. Może i lepiej. Gdy na stole rozstawione były talerze i sztućce, a w garnkach dochodziły najpyszniejsze dania, a wszyscy denerwowali się kolacją ona delektowała się tym, jak dosoli ojczulkowi. Oczyma wyobraźni widziała jak w chodzi do sali jadalnej w czarnych glanach, krótkich spodenkach i mocnym makijażu. A oczy biznesmenów na jej widok wychodzą z orbit. Za chwilę miało się to wszystko urzeczywistnić, już zabrzmiał pierwszy dzwonek do drzwi. A kiedy w końcu usłyszała przesłodki, oczywiście teatralny, głos ojca nawołujący ją do zejścia na dół, z uczuciem triumfu schodziła po schodach.
Gdyby wiedziała kto czeka na nią na dole, w życiu nie ubrałaby się jak czarna wdowa. Zasłonka oddzielająca salon od sali jadalnej idealnie demaskowała obecność dziewczyny, poprawiła włosy i wkroczyła pewnym krokiem do ucztujących gości. Tak jak sądziła, współpracownicy ojca byli tak zdziwieni, że z trudem przełknęli kęsy pieczonego indyka. Fabian, tata Liz, o mały włos nie zapadł się pod ziemie. Miał ochotę sowicie wykrzyczeć córce, jaka ona jest nieodpowiedzialna i nieposłuszna. Ale brunetce nie było to w głowie. Na kolacji pojawił się ktoś, którego ona się nie spodziewała. Miała tylko nadzieję, że nie zrobiła z siebie totalnej idiotki. Urywając rąbek tajemnicy, to chłopakowi całkiem się jej zachowanie podobało.
Ojciec ujął ramię dziewczyny, zaciskając je w mocnym uścisku. Przeszli na piętro, a wtedy bez skrępowania wydarł się na nią na tyle cicho, że żaden z ucztujących tego nie usłyszał.
- Ty masz chyba pstro w głowie, Lizzy! - takiego ojca już od dawna nie widziała. - Chcesz upokorzyć całą naszą rodzinę, tak?! To ważni ludzie, którzy pomogą mojej firmie wkroczyć na prestiżowy poziom, a Ty, robisz ze mnie pajaca!
- A ten, laluś, co tutaj robi? - syknęła.
- Przyjechał z ojcem, z resztą, marsz do pokoju! Przebierz się! Nie zamierzam wracać z Tobą w takim stanie.
Nie mając wyboru włożyła tą sukienką. Przejrzała się w lustrze, tak, zawsze dobrze czuła się w pastelowych odcieniach. Zmyła mocny makijaż i delikatnie pociągnęła mascarą rzęsy, a usta podkreśliła delikatnie szminką. Włosy zakręciła lokówką, że opadały kaskadami na jej ramiona. Zdjęła ciężkie, rockowe glany i ubrała szpilki. 'Final' - pomyślała.
Weszła do jadalnio-salonu. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich, ale o to przecież jej chodziło. Bynajmniej wyglądała jak normalna dziewczyna, a nie jak pani z pod latarni. Przede wszystkim zależało jej na tym, aby on zwrócił na nią uwagę.
Było już późno, wszyscy zbierali się do domów. Ona zbierała talerze ze stołu, nucąc przy tym ulubioną piosenkę. Nie zauważyła zupełnie jego obecności. Przyglądał się jej z niemałym zaciekawieniem, jakby notując w pamięci każdy jej ruch. Przecież jeszcze niedawno to ona dawała mu szczęście...
- Pięknie wyglądasz - szepnął jej do ucha, po jej ciele przeszedł dreszcz.
- Chyba sobie kpisz! - warknęła. - Po co tu przychodziłeś?! Nie wystarczy Ci, że zniszczyłeś całe moje życie?!
Spojrzał na nią jeszcze raz. W jego oczach nie tańczyły wesołe iskierki, jak kiedyś. Teraz były zamglone i szczerze, ani trochę nie przypominały tych wellingerowych tęczówek. Chciał coś powiedzieć, ale ta typowa gula w gardle wszystko uniemożliwiła. Za późno było, aby to wszystko naprawić. Bał się, że ją stracił. I chyba te najgorsze koszmary się ziściły. Ona stała jak słup, czekała aż on wykona pierwszy ruch. A Andreas? Licho wie, jakie miliardy myśli biły się w jego głowie. Chwila zastanowienia. Szybka decyzja. Zabrał swój czarny płaszcz i wyszedł, mówiąc gorzkie dobranoc jeszcze obecnym. Lizzy stała tak kilka minut. I nic nie zrobiła by go zatrzymać. Kolejny raz dała mu odejść, kolejny raz wmówiła sobie, że go nie kocha. Kolejny raz przełknęła gorzką pigułkę teraźniejszości wymieszanej ze wspomnieniami.