Przychodzę dzisiaj do Was z recenzją maski Kallos Banana. Przypominam, że używałam tylko jej jako odżywkę lub maskę! Niestety nie wytrzymam/wytrzymałam pełnego miesiąca, ale w poniższej notce dowiecie się dlaczego. I oczywiście recenzja maski już była o tutaj: KLIK.
1.Co napisał producent?
Zawartość aktywnych składników - witamin A, B1, B2, B3, B5, B6, C, E, oleju oliwkowego oraz ekstraktu banana - natychmiast nawilża, nadaje energii i witalizuje włosy. Tworzy na włosach warstwę ochronną i w ten sposób powoduje większą odporność fryzury zarówno na działanie gorącego powietrza wydzielającego się z suszarki, jak i na wpływ warunków pogodowych. Wyczarowuje połysk, jedwabistość i miękkość w dotyku suchym, słabym i wyblakłym włosom.
2.Jakie słowa się spełniły?
Przede wszystkim to to, że są gładkie i bardzo milutkie w dotyku. Rzeczywiście nawilża, ponadto włosy błyszczą z użycia na użycie bardziej. I tak jak poprzednio napisałam naprawdę nada się do gęstych, puszących włosów.
3.Co mnie nie zadowoliło?
Przyklap, który był coraz większy.. Po jakiś dwóch tygodniach zaczęłam ją stosować niżej od skalpu, ale i tak nie pomogło, więc czeka mnie oczyszczanie i maska proteinowa. Ponadto za bardzo obciążała moje włosy i musiałam myć je nawet codziennie. I to dlatego po 3 tygodniach musiałam przerwać akcję.
4.Podsumowanie:
U mnie bardziej sprawdza się w formie odżywki niż maski i tak zamierzam dalej ją stosować. Wydaję mi się, że włosy cienkie i z natury przyklapnięte nie polubią się z Kallos Banana. Ale za 15zł to nieduża strata pieniędzy! Zawsze można użyć do czegoś innego :)