Tyle czasu nic nie pisałam i takie mam zastoje w tym, że nawet nie wiem czy moje neurony są w stanie coś wyprodukować do napisania. Ale spróbujmy. Mała rozgrzewka przed maratonem pod tytułem "sesja" też się przyda. Do rzeczy. Na zdjęciu się uśmiecham. Szczerym, radosnym skrzywieniem, na widok moich ukochanych palm, plaży, Florydy. Ale zdjęcie jest czarno-białe. Na takich lepiej widać emocje. Może właśnie dlatego pośmiertne portrety są w odcieniach szarości? Niedziela. Po dwudziestej. Spacerowałam, gdy nagle wiadomość - na finale gdańskiej WOŚP nożownik zaatakował prezydenta tego miasta. Szok. Totalnie szok. No bo...jak? Na imprezie, która z założenia jest ponad wszystkimi podziałami (ideowo, wiadomo, że w życiu bywa różnie). Ma wielki, piękny, charytatywny cel. Dzięki któremu przynajmniej połowa, jak nie więcej społeczeństwa może chodzić po tym świecie zdrowa, czy też żywa. W końcu miejsce. Scena. Azyl dla VIPów. O bardziej strzeżone miejsce na koncertach naprawdę trudno. To nie powstrzymało tego człowieka, którego nawet inicjałów nie warto przytaczać, bo o takowych pamięć powinna zaginąć, a nie być odtwarzana na nowo i na nowo. Zaatakował. Fajnego, uśmiechniętego, dobrego i niewinnego człowieka. Słyszałam, że nawet się nie bronił, bo NIE MÓGŁ PRZYPUSZCZAĆ, że ktoś w tak fantastycznym momencie leci go zabić. I nikt by tego nie mógł przypuszczać. Gdybym była na jego miejscu też bym nie przypuszczała. Poniedziałek. Budzę się. Komunikaty lekarskie - przeżył, ale stan jest krytyczny. Tak, moja wrodzona naiwnośc kazała mi sądzić, że przecież rany kłute nie mogą być tak straszne, stan krytyczny jest przejściowy i przecież musi być coraz lepiej i lepiej. NAPRAWDĘ w to wierzyłam. Do momentu, kiedy siedząc na najnudniejszej immunologii na świecie w COZL usłyszałam "nie żyje". Paweł Adamowicz nie żyje. Umarł. Zginął. Nie przeżył. I co teraz? Co zmieni to w naszym świecie? Nie wiem, czy za miesiąc będę jeszcze każdego dnia sobie o tym przypominać i myśleć, ale naprawdę mnie to dotknęło. Hejt i niezgoda zrujnowały dwa ludzkie życia. Jedno namacalnie, odebrane przez ostrze noża. A drugie przez czyn. Przez najstraszniejszą decyzję w życiu tego nożownika. Pozostaje pytanie "po co?". "W imię czego?". Smutno, strasznie smutno. Nie napisałam nawet promila z tego, co chciałam i co czuję, ale dobre i to. Jest akcent. Jest karta historii, kolejna. Engram.