Źle. Tragicznie. Nie schowałam suplementów, zostawiłam je na blacie w kuchni. Tata to zobaczył i wyśmiał. Przyjechała siostra, lodówka zapełniła się pysznościami. Mama nie potrafi znieść, że mi dobrze idzie. Jest osobą, która się całe życie odchudza, bez większych rezultatów. I kusi mnie. Jak wąż Ewę w biblijnym raju. I uległam...
.
Cały dzień nic nie robiłam. Niby się pouczyłam, trochę pospałam, chwilkę poćwiczyłam. Niby coś, a jednak nic. Na kolację zrobiłam sobie sałatkę z makreli wędzonej, kaszy kus kus, pomidora i sałaty. Do tego kromka pełnoziarnistego. A one jadły takie pyszności... Więc jeszcze jedna kromka i następna. I platki fitness z mlekiem. I dwie gałki lodów śmietankowych. I na koniec tost z masłem. Siostra mówiła: "nie jedz!". Mama - "weź, weź jeszcze ja ci dam..".
Niby zawaliłam, to fakt. Ale pocieszające jest to, że w porównaniu z tym, co kiedyś jadłam, to błahostka. Bez ciastek, czekolady - zapchałam ten psychiczny głód w miarę zdrowymi produktami. Było późno, więc i tak jestem na minus, ale nie na aż tak wielki. To jedzenie dało mi zarówno rozkosz jak i katorgę umysłu.
.
Ćwiczę regularnie już ponad dwa tygodnie. Zdrowo się odżywiam. Piję dużo wody, jem błonnik i suplementy. Od czterech dni nie piję kawy, ciemnej herbaty ani nie palę. I zaczynam to czuć... Oczyszczam organizm z toksyn. Poprawiła mi się cera. I perstalistyka jelit - gdybym była na niskokalorycznej, rygorystycznej diecie, wczorajszy występek mógłby zniwelować cały dotychczasowy postęp. A tym czasem mogę o tym zapomnieć i iść dalej do przodu.
.
A dziś? Na śniadanie otrębowy omlet z twarogu z musem jabłkowym z płatkami migdałowymi, miodem i cynamonem.Dobrze wykorzystam ten dzień. Bo bezproduktywność jest najgorsza. Gdy nie robi się kroku w przód - robi się dwa kroki w tył. Dlatego ja ruszam biegiem, by nadrobić stracony wczoraj czas.
.
!Grand