przecież mam wolną drogę. nie ma już ich. nie ma już jej. mogę bez problemu, podejść, i potrzymać go za rękę, bez tej okropnej myśli ' przecież on kogoś ma'. a jednak, mam jakieś wyrzuty sumienia. było mi przykro, jak się rozstali. naprawdę.ale, gdy zostaliśmy sami, wszystko nabrało innych braw. wcale, nie było tak prosto, przekroczyć pewne granice. wcale nie było, tak prosto go zrozumieć. i nadal nie rozumiem. bo kiedy trzymał mnie za rękę, obejmował znowu...czułam się cudownie. naprawdę. ale potem, zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, czego on chce.bo raz jest na tak, a raz jest na nie. raz mnie przytula, a potem totalnie olewa, nie napisze, nie da znaku życia. i radość, zamieniła się w płacz, bo ... jak mam go zrozumieć ? no jak ? w sumie, to teraz zastanawiam się czy w ogóle walczyć. czy w ogóle mnie stać, na coś takiego. czy w ogóle będę umiała, kiedykolwiek, zachowywać się przy nim normalnie, po prostu, czy uda mi się kiedyś do niego dotrzeć.