W nagości nurzam się w kruchości i wino wtaczam w swoje kości by uśmiercić ból próżności gdy ten jak opera w podziemiach rozbrzmiewa a ja kolejny raz zaczynam od zera.
I byle do jutra! Byle do jutra!
A ona stała z walizką, trzymając bilet. Pociąg właśnie ujawniał swą postać w mglistych obłokach. Niby nie miała nic. Tak jej sie przynajmniej wydawało. Ba! Była o tym przekonana przez ostatnie cztery doby swojego przygaszonego życia. Nie wierzyła w nic. Tak przynajmniej oficjalnie oznajmiała to własnej podświadomości burząc nadzieję i iskrę samej siebie. Pomijając wszystkie te argumenty, to i tak gdzieś tam... tam gdzie mieszkają rzeczy epizodyczne z pozoru, lecz o niebiańskiej i kosmicznej wartości, poza kilkoma wyjątkami :), miała wiarę w lepsze jutro. Zajęła miejsce w pociągu i tylko w oddali słyszała obroty stalowych kół pod sobą, a to dlatego, że wszystko inne zagłuszał chaos jej myśli. Wiedziała, że pomimo ciszy, ogromnie przerażającej i nurtującej w załamanie ciszy, doszczętnie zjadającej ją ciszy z góry, jej marzenia mają ogromną siłe i woń spełnienia, ale to były tylko przelotne, jak na jej obecny stan niedopuszczalne do rozwijania i zagłębiania się myśli. Starała się żyć teraźniejszością, rzeczami codziennymi i tak bardzo banalnymi, choć dusiła się tym, dusiła się nieusatysfakcjonowaniem. Bolało. Bolało to jej duszę, pożerając jej ścięgna, mięśnie i kości. Nadziemna moc igrała z jej intuicją. Zamknęła oczy. Nie kontaktowała z otaczającym ją światem i ludźmi, w tym wypadku pasażerami ów pociągu. Gdy stalowy pojazd w lokomotywą i wagonikami dobrnął wreszcie na pierwszą stację, postanowiła wysiąść. Wysiąść i wejść w nowy świat. Lepszy?