Zdjęcie zanim stało się wszystko.
Nikogo nie chcę oceniać, oczerniać, obgadywać.
W ciągu ostatniego roku przekonałam się, że i ja absolutnie nie jestem osobą świętą, oh zresztą nigdy się za taką nie uważałam.
Zrozumiałam, że z człowieka pełnego ambicji, pewnego siebie i wznoszącego się na wyżyny świadomości,
można stać się człowiekiem próbującym okiełznać góry podświadomości, jest to piękne uczucie, wrażenie, nie wiem czy to idealne określenie, najlepszym byłoby chyba feeling jako chwila odczuwana właśnie w tym momencie.
Jednak, jak równie łatwo taki feeling się przyjmuje można się w nim tak samo łatwo zatracić, ale to kwestia oczywista jak teoria heocentryczna, więc w czym problem? Ano w tym, że mimo pozorów nie łatwo jest się odbić od dna.
Problem tkwi w tym, że to dno paradoksalnie jest rajem, czymś dzięki czemu można się oderwać od rzeczywistości,
płonąca Bohema będąca tak ogromną strefą komfortu, że mimo wszystko nie chce się stamtąd wychodzić.
A to mimo wszystko to nic innego jak utrata świadomości na cześć podświadomości, utrata zdrowia i pieniędzy.
I tutaj ciągiem przyczynowo-skutkowym widać jak na dłoni, że pieniądze nie funkcjonują bez zdrowia, zdrowie nie będzie działało bez świadomości.
I to tak jak z feralnym, nieszczęśliwym zakochaniem, które nie minie, dopóki nie przyjdzie następne, gorsze lub lepsze.
Dowiodłam, głównie sama sobie, że od każdego dna można się odbić.
I chociażby moja cera wygląda teraz okrutnie, a jest to tylko przykład rzeczy, które ucierpiały,
to jak blizna, która przypomina o tym co się przeżyło.
Gdyby nie to wszystko, gdyby nie to co przeżyłam z tymi ludźmi, mogłoby mnie tu wcale nie być.
Prawdopodobnie nie doszłabym to takich wniosków jak dziś wieczór.
Myślę, ha, jestem pewna, że te pare głupich miesięcy wpłynęło drastycznie na mój sposób życia i światopogoląd,
ale zrozumiałam to dużo, dużo później. Właściwie jakiś czas temu.
Kolejną zaskakującą rzeczą jest to, że z właśnie takiego już człowieka pogrążonego, na dnie, człowieka, który zostaje wypieprzony ze szkoły (a tak notabene, to było najlepsze co mnie spotkało, szczerze, Sowińskiego, pierdol się)
można stać się człowiekiem, który jest teraz otoczony przez normalnych ludzi, normalnych nauczycieli i ma normalne oceny.
Oczywiście - wszystko w odniesieniu do poprzedniej szkoły, nie kwestionuję tego, jeśli ktoś się tam czuje zajebiście, niech tkwi w tym dalej.
A teraz? Mi jest zajebiście. Och i czuję się tak ponad tym wszystkim. Ponad słabością psychiczną, drogą konfabulacją własnego życia, czuję się świetnie w normalności, o boże, jest pięknie, kiedy z dnia na dzień pnę się niewiele, ale coraz wyżej w pułapie własnej świadomości a jest to coś lepszego niż podświadomość. Szacunek i postrzeganie normalności wzrasta, kiedy przez tak długi czas żyło się w nienormalnym świecie własnych złudzeń, a teraz, szczerze, potrafię uszanować szkołę, otaczających mnie ludzi, ludzkie odruchy, których wciąż się uczy i przede wszystkim, że trwa przy mnie osoba, którą kocham, która jest najlepszą na jaką mogłam trafić i przede wszystkim to dzięki niej, stałam, staję się ciągle, lepszą osobą.
I właśnie poprzez ambicję, po psychiczne dno do wyżyn intelektu.
Za czternaście dni będę prawnie dorosła.
Za czternaście dni pakuję torby.
szczecin, here we come!