Wychodzę ze szkoły, idę na przystanek, rozglądam się, widzę ludzi. Ludzi, którzy pragną być szczęśliwi, spełnieni, kochani. Zastanawiam się kim są, co robią w życiu, czy osiągnęli to do czego zmierzali. A może nadal za czymś gonią? Wsiadam do autobusu, czuję jak słońce otula mnie całą, uśmiecham się do siebie, biorę głeboki wdech, przymykam powieki, by po chwili usłyszeć powolne bicie swojego serca. Na przeciwko mnie siedzi kobieta, zakrywa usta dłonią próbując uspokoić ich drżenie, łzy spływają po jej twarzy, spogląda w telefon i zanosi się płaczem kolejny raz. Przypomina mi dziecko, które właśnie zgubiło swojego ukochanego misia. Przed oczami mam tysiąc historii, które mogły się jej przytrafić. Na przodzie dwóch starszych panów prowadzi żywą dyskusję na temat wiary, mimo że mają takie same poglądy ich rozmowa przeradza się w walkę o bycie lepszym chrześcijaninem. Jeden z nich wysiada nie żegnając się ze swym rozmówcą. Zastanawiam się co na celu miała ich wymiana zdań. Wysiadam, idę powoli jak nigdy, nigdzie mi się nie spieszy, choć wiem że mam dużo do zrobienia. Przechodzę przez przejście spotykam sąsiąda, wiem że jest sam, nie ma nikogo. Od czasu do czasu odwiedza go syn, widać że nie mają dobrych relacji. Uśmiecham się najserdeczniej jak tylko potrafię i mówię 'dzień dobry', odwzajemnia uśmiech i kłania się. Otwieram drzwi, słyszę że pies już zbiega żeby mnie przywitać. Radośnie merda ogonem i skacze na mnie. Głaskam go po pysku i wypuszczam na dwór. Wchodzę po schodach rzucam torebkę, kładę się na łóżku i myślę, że wcale nie jest tak źle jak mogłoby być. Czuję jak łzy napływają mi do oczu, czuję się bezradna i beznadziejna. Nie oszukuję się, że jest inaczej, już nie... Słońce pada mi na twarz, wstaję i patrzę przez okno. Czuję ból w sercu, krtań powoli się zaciska, kolejne łzy spływają powolnie, czuję że żyje. Czuję, że jeśli chcę mogę wszystko. A chcę. Życie jest piękne.