*Miałam pisać, że "próżne trudy, że stracony czas, gdy nikogo nie obchodzisz". A teraz, daj mi Bóg, nawet nie śmię o tym wspomnieć.*
Nienawidzę stwierdzać oczywistości, a jednak stwierdzę oczywistą prawdę na świecie. Miłość boli. I nawet nie dlatego, bo nie jesteście razem, bo zerwaliście, bo zdradziło to drugie, bo wy zdradziliście, nie. Miłość boli, kiedy uświadamiasz sobie, że byłoby lepiej nie kochać. Wtedy serce łamie żal i głucha rozpacz ciśnie się na usta, oczy. Więc czy możliwe jest przestać, gdy boli? Możliwe i logiczne, jednak jeśli żyjesz na tym świecie to wiesz, że nie jest logiczny.
I mimo uśmiechów i serdeczności i całej otoczki optymizmu, marazm jest jedyną dobrą odpowiedzią na wszystko. Kocham, bo mogę, a czy powinnam, to inna sprawa. I cieszę się z każdego uśmiechu, słowa i każdego ukradkiem zapamiętanego kadru. Świetna orientacja. Zgubić własną duszę, własną duszę sprzedać za marny ochłap szczęścia, zbity z paru chwil. Uciekłabym. Daleko. I nikt by mnie nie znalazł. Uciekłabym szczęśliwa.
Kłamię. Jestem zbyt przestraszona świata, zbyt przezorna, zbyt lubiąca spokój. A jednak głupie myśli o jakiejś tam wolności przetaczają się przez moją głowę. Chcę zniknąć, wyjść poza czwartą ścianę, i oglądać co dzieje się w MOIM życiu BEZE MNIE. Kto mnie będzie szkukał? Może to głupie, może dziecinne, a jednak tak bardzo chciałabym wiedzieć. I strach mnie ogromny ogarnia, gdy myślę, że bez tych paru cyferek, bez paru odpowiedzi - spisanych na kartkę, podanych do przodu - jestem nikim. Jakimś NN dążącym do bytu zasłużonego.
Boję się, bo nie wiem czy mogę myśleć w ten sposób. I obawiam się, że nie wolno mi. I te piętno - świadomość - doprowadza do szału wszystkie moje, pogrążone w ciągach, szare komórki. I tak najlepiej się łudzić.
***
"Umieranie przychodzi tak łatwo, gdy zaczynam o tobie myśleć."
***
Ja też pamiętam.