Za drutami zamknęli jej świat,
bez zabawek, bez matki, bez śmiechu.
Dni płynęły monotonią dat
w ciągłej męce i w pracy pośpiechu.
Ona serce swe otwarła niebem,
gdy ukradkiem drżące starcze dłonie
obdarzyła wydzielonym chlebem –
wyznaczając swego życia koniec.
Ktoś z oprawców dostrzegł ją złym okiem
i nie było litości w tym wzroku,
postawiona pod ścianą wyrokiem
anielała z każdą chwilą po trochu...
Salwa hukiem przez plac apelowy
otworzyła jej drogę do nieba,
karząc czystym strzałem w tył głowy
serce dane na kawałku chleba...
Echo salwy krzyczy męką duszy:
gdzie był Bóg, że nie błysnął cudem?
Ziemi gromem ni jednym nie wzruszył.
Czyżby odszedł, ginąc ze swym ludem?