Miałam dziś chwilową załamkę. Urwałam się z połowy ostatniego wykładu, bo chciałam kupić sobie spodnie. Ale w przymierzalni jak zwykle zniszczyłam sobie dobry humor. Staram się nie zwracać uwagę na zbędną tkankę tłuszczową (szczególnie na boczki, które doprowadzają mnie do szału), no ale cóż - znalazłam sobie nową ofiarę. A raczej ofiary. r o z s t ę p y. Mam ich okropnie dużo na boczkach i plecach. Zaczęłam rozpaczać, że nawet jeśli schudnę, to one zostaną, że zawsze będę miała przez nie kompleksy i będę brzydka blablabla. Oczywiście nie kupiłam spodni, mimo, że leżały całkiem nieźle. Zdołowana po prostu je zostawiłam i sobie poszłam. Całą drogę rozpaczałam, myślałam skąd wziąć kasę na usunęcie ich plastycznie itd.... Dopiero teraz w domu usiadłam na chwilę przed komputerem i zaczęłam przeglądać zdjęcia z motywującymi hasłami. I w sumie już jest ok. Rozstępy to tylko kolejna wymówka do unieszczęśliwiania siebie (a moja psychika uwielbia mnie gnębić na różne sposoby). Nie będę myślała o głupich rozstępach. Jutro idę wreszcie na siłownię :)
bilans:
ś: 1,5 małej bułki pełnoziarnistej, 120g twarożku, rzodkiewka, szczypiorek i łyżka jogurtu 0% tł. + 40g suszonych śliwek na zastrzyk energii przed uczelnią.
II ś: 9 orzechów laskowych, mały banan
o: sałatka (ok 400g) + łyżka sosu czosnkowego
p: pomarańcz
k: wiejski lekki, rzodkiew, szczypiorek
+ 2l wody mineralnej, herbata, 2 czarne gorzkie kawy (w tym jedna z automatu)
Jutro niby wolne, ale idę na prywatne lekcje japońskiego, muszę załatwić mnóstwo spraw na mieście, ta siłownia, nauka.... aaaah szkoda, że doba nie ma 48 godzin ;/ ...