Moja Madzia.
W sumie to zdycham z tęsknoty. Mateusz wyjechał, Eweliny nie ma. Ale oboje już dziś wracają. Ciesze się. Tak bardzo.
Dziwnie uczucie kiedy wszystko wydaje się jedną wielką paranoją. Ludzie nie rozumieją. Pada deszcz.
Nie ma z kim porozmawiać. Wtedy ucieka się w książki. Ale co jeśli w domu sa tylko te 'niepozytywne' książki?
Wtedy czyta się to co jest. I humor coraz gorszy i wszystko nie tak jak być powinno.
Patrze na swoje odbicie w lustrze i dodatkowy powód do załamki. Postanawiam zrobić milion brzuszków, 20 tysięcy przysiadów i tysiąc ćwiczeń rozciągających. Po dziesięciu brzuszkach mam dość, 5 przysiadów wystarczy a ćwieczeń rozciągających nie robie, "bo nie umiem".
I w momencie totalnej rezygnacji i zniechęcenia zauważam mp4 brata. Włączam, przygotowana na najgorsze.
Przewijam piosenki jedna za drugą. Marzena uspokój się. Słucham pokolei.
Z każda następną mój uśmiech staje się coraz większy. Po chwili znalazła się motywacja na ćwiczenia. Brzuszki, przysiady i inne pierdoły przerodziły się w taniec. Totalnie spontaniczny taniec radości.
Wychodzę na balkon. Tańczę. Po chwili przestaję. Patrzę na zachmurzone niebo nad moją głową. Pustka. Patrzę w prawo,a może lewo, nie, prawo, na pewno, patrzę i moim oczom ukazuje się piękny, ogromny księżyc w pełni, który otulają czarne chmury, jednak nie zasłaniają go. Zbiera mi się na przemyślenia. STOP. Wchodzę do pokoju. Z powrotem włączam muzyke na max i znów zaczynam tańczyć. Aż do braku tchu.
Włączam małą, nocną lampke. Zdjemuję ubrania. Bateria padła. Powrót do smutnej rzeczywistości.
Prysznic. I znów czekanie aż sen przyjdzie. Dlugo na niego czekałam.
Otulona ciszą.