Zgadały się takie dwie i pojechały do Holandii ;) Już 8 lipca zaczęła się moja przygoda. Pojechałyśmy na Kruszyny ,do Izki babci, tam pożegnalny grill, oczywiście piwko i jakieś dwie godziny snu :) Pobudka, ubieranie i na rancho. Mega dużo ludzi, zero znajomych ostatnie pożeganienie z mamą i babcią Izy i heja do autobusu. Całe 10 godzin jazdy prawie przespane, pobudki tylko na przystankach na wyprostowanie nóg i siusiu ;) Obudziłam się już w Holandii, a właściwie w Helenaveen. Pola truskawek, pola kukurydzy i znów pola truskawek o i dla odmiany pola kukurydzy. Byłam mega przerażona. Wysiedliśmy, jakoś się poszło za tłumem. W międzyczasie poznałyśmy Sylwię i Pawła, i razem ruszyliśmy na poszukiwania jakiegoś miejsca do spania. Przygarnęły nas trzy dziewczyny ( Julia, Marita i Sylwia ). Zajęłyśmy miejsca na górze dwupiętrowych łóżek i tam był nasz mały dom. Póżniej pierwszy obiad, który smakował nawet, nawet. Oczywiście był zjedzony na mniejszej stołówce bo na dużej nie było już miejsca. Małe zdziwienie kiedy okazał się, że Janusz i Kamil (chłopacy naszych współlokatorek) mieszkają z nami a to tylko dlatego, że nasz barak był 6 osobowy i ledwo się w nim mieściłyśmy a tu nagle dwie osoby więcej. Spędziłam całe 33 dni śpiąc z walizką w nogach. Dziewczyny poinstruktowały nas o co w ogóle chodzi. Że trzeba wstać ok.3:45 żeby iść na śniadanie, które jest o 4, że trzeba okleić palce srebną taśmą, żeby się nie przeciąć, że trzeba ubrać rękawiczki, że do worka na śmieci trzeba dać kalosze, deszczówkę, coś na upały, śniadanie i magiczne wiaderko do którego wrzucane są żetony.No i oczywiście, że na początku jak zamyka się oczy to widzi się pędy truskawek a nawet się śnią w co nie chciałam wierzyć dopóki po pierwszym dniu pacy nie położyłam się spać.... Wtorek 10 lipca wybrałam się do szklarni na cięcie. Cholera o co tu chodzi! Jakiś sort, skrzynki, małe duże i średnie pędy. O matko! Poprzecinane palce, masa odcisków i planowanie jakby tu wrócić szybko do domu. Po powrocie do baraków, liczenie żetonów u Czarka i Oli. I sms od Tomka;(, oczywiście musiałam ryczeć ale Izka mnie pocieszyła i już było okej. Tak samo było z telefonami od rodziców. Nie wiedziałam, że można tak bardzo tęsknić za domem. Już w czwartek zaczęłyśmy się z Izą masować bo plecy tak bardzo nas bolały. Pierwsze 3 dni były masakryczne. Później było już tylko lepiej. W piątek 13 załatwiłam sobie nogę, byłam na sadzeniu a coś mi się tam stało ale mniejsza z tym.Pierwszy raz robiłyśmy frytki, byłyśmy na necie. Ogólnie to żyło się od soboty do soboty bo w sobotę była....UWAGA! BAVARIACola i Fanta
Tak, to właśnie w pierwszą sobotę spodobało mi się tam bardziej. Piwko, trawka, oglądanie pornosów, siedzenie i gadanie. Ej siostry! W niedziele pierwsze wyjście na spacer czyli pozujące krowy, polacy na stacji, kuśtykająca Ewa i borówki. Moje pierwsze gleby :) W poniedziałek dyżur czyli dzień zaczął się dla naszego baraku już o 3:30. Przygotowanie śniadanka i tylko śniadanka bo wieczorem przyjechała budka z frytkami i frikadelami ;) czyli pjona! Udało nam się uciec przed zmywaniem ok. 310 talerzy po obiedzie. W środę 18 lipca z Izą, Kozłowskim, i Łukaszem zrobiliśmy mega słodkie nalkeśniki i prawie cały tydzień M. W poniedziałek 23 lipca wizyta u lekarza. Zdjęli mnie z samolotu ( czyli na leżąco przez 7-10 godzin zrywanie białych kwiatków z truskawek i wyrywanie chwastów) i przyszedł ptak, którego bardzo się bałam. U lekarza spoko, jeśli noga mi nie mninie przez 2-3 tygodnie to do neurologa ;) [Jeszcze nie poszłam ale już prawie się umówiłam na wizytę] Ptak okazał się super facetem. Nie wiem czego się bałam jak przez resztę pobytu miałyśmy zawsze więcej wszystkiego, to jego podchodzenie do wózka i "jak tam Ewcia", "co Ewuszko", zaczepianie, wspieranie i martwienie się. W piątek 27 lipca przekonałam się do Kuby. To siedzenie, gadanie o chumrach, muzyce i stwierdzenie, że jestem mega dziwna...super :) W sobotę tak jak obiecałam wstałam rano i zrobiłam dla niego kanapki. Na polu jak miałam przenieść wózek chciał mi się odwdzięczyć i pomógł mi go nieść ale jak przechodziliśmy koło przyczepy to zaliczyłam mega piękną glebę, zahaczyłam o spryskiwacz i się wyjebałam. Miny wszystkich i kupa śmiechu pocieszyło mnie, że dałam komuś powód do uśmiechu. W sobotę 28 lipca mieliśmy na chyba 9 ale to nie najważniejsze. Odwiedził mnie święty Mikołaj czyli ptak, który przywiózł mi i Izie paczkę z Polski. O tak! Polski chleb, bułki, słodycze, owoce i fajki. Cieszyłyśmy się jak małe dzieci. Później do pracy a po pracy co? barbecue
Czyli bardzo duży grill na ok. 190 osób, Bavaria, winko, jedzonko i tańce. Pierszy taniec ze ptak, gadanie i ogólnie miła atmosfera. Później jak pogoda się popsuła to jeszcze taniec w deszczu ze ptakiem i szybkie znoszenie jedzenia do stołówki. Tańcowanie przeniosło się do mniejszej stołówki. A mi odziwo wino, wódka i piwko nie dały zgonu. Do 4.:30 siedziałam na zamrażarce i gadałam z Kubą, ptakiem i Czaszką o zdradach, seksie i innych ciekawych sprawach. A zaczęło się od gadania z Sywlią. W niedzielę szaberek i na borówki i jeżyny. Pyszna sałatka owocowa i liczenie żetonów. Sory Emil, że przez nas miałeś przesrane. Ponad 60 butelek piwa i Budynia, Rafała i Pawła w baraku było fajnie ale do poniedziałku. W poniedziałek po pracy okazało się, że w pokojach i barakach było przeszukiwanie rzeczy bo szukali alkoholu. I co? i odjęli nam po 10 godzin i najgorsza kara to taka, że w sobotę nie było Bavarii ;( 11 sierpnia było ostatnie piwko czyli noc bez spania ale za to z tańcami. A już 12 wyjazd. Dobudzanie Kozłowskiego a nad nim śpiący, sikający przez sen Łukasik. O fuck!
Holandia to:
-przede wszystkim wspaniali ludzie
-Bocian, Narvana, Kukułcze jajo , 752
- ksywki związanie z jedzeniem Masło, Budyń , Kisiel
- piękne zachody słońca, niskie chmury
-barakowe gadanie o kupie
-piwo, fajki, maryśka
- granda, wixa, dolina w chuj, klientki, pacjentki
- hektolitry herbaty
-siedzenie przed pralką i czekanie aż jakaś się zwolni nawet do 2 w nocy
-zaparowane szyby w baraku
-biegi pod prysznic, żeby zdążyć na ciepłą wodę
-odliczanie od przerwy do przerwy
-śniące się truskawki
-odliczanie wszystkiego do 25 np. liczenie łyżek zupy
-tosty, tosty dużo sera
-dżem porzeczkowy, sos do frytek
-zamrażarka która kopie prądem
-siedzenie do późnego wieczor
-Heniu i jego skradzione kalosze
-tiry trąbiące na ludzi przy wózkach
-Kuba playboy
- Synuś czepiający się moich pęczków
-Nieogarniająca Pani Sewa
-Nasz "normalny" kierowca autobusu, który puszczał jaką muzykę z kosmosu ale poprawiał nam nią humor
-zamknięta chłodnia
-Iza, która wytrzymała ze mną za co jej dziękuje
-Wyruch. :D he he
-chapacze
-Vibro i Nieszczęsny
-Pan Marek i disco polo na samolocie
-szklarnia, samolot, america, pole, sadzenie
-jesteś spocony i brudny jak prawdziwy facet. "co? sama jesteś pasztet!"
-i gadanie na samolocie
-''Moja siostra ma sklep Terrarystyczny" co? sklep terrorystyczny?
Na pewno o czymś zapomniałam... :D
Nie da się tego opisać, to były cudowne 33 dni w Holandii. Ludzie, których nigdy nie zapomnę i wspomnienia, które zostaną na całe życie zwłaszcza, że to była moja pierwsza praca.