Tak. Przyznaję się. Zjebałam sobie życie. Jestem taka sama jak matka. Nikt nie może temu zaprzeczyć. Nawet ja sama. Już nie. Obawiam się tylko, że jestem o wiele gorsza niż kobieta, która mnie urodziła. Taka prawda. Za to wszystko nie zasługuję na nic i nawet nie jestem niczego warta. Nie. Nie użalam się nad sobą. Mówię tylko jak jest. Powinnam była już dawno odejść. Nie potrafię znieść myśli, że jestem gorsza od kobiety, której tak bardzo nienawidzę. Nie umiem zapomnieć o przeszłości, która wraca w koszmarąch. Chciałabym wymazać wszystkie moje czyny, słowa, upadki z pamięci. Może wtedy narodziłabym się na nowo i zaczęła nowe życie. Może wtedy byłabym lepszym człowiekiem. Ale jestem jak te wszystkie pieprzone nastki, które użalając się nad sobą chcą zwrócić na siebie uwagę. Ale to kiepski pomysł. To rzecz, której nigdy nie robiłam. Tylko dwie osoby tak naprawdę wiedzą o mnie wszystko, bez wyjątku. Wiedzą co robiłam, jaka byłam i jak bardzo się zmieniłam. Na gorsze. Chciałabym wrócić do wakacji 2011. To był mój najlepszy okres w życiu. Najszczęśliwszy pomimo nieszczęścia na co dzień. Oddałabym nawet swoją duszę, żeby wrócić do tego czasu. A teraz? Jedyny plus to to, że jest ona, która nie odeszła pomimo wszystko i on, który jest teraz dla mnie wszystkim i trzyma mnie przy życiu. Ale dziś go nie zobaczę. Chcę samotnie popłakać w poduszkę.