Krzyki. Usłyszane przez zamknięte drzwi, wręcz ciche. Nie obudził mnie ciepły głos matki, dziki odgłos budzika, promienie słoneczne wdzierające się do mojego pokoju przez okno. Ona delikatnie, tak, by go nie zdenerwować, zwróciała mu uwagę. Nie pomogło. Wpadł w szał. Nic nadzwyczajnego, wręcz codzienność, rutyna. Otworzyłam drzwi. Stojąc w progu próbowałam wtrącić dwa słowa. Zostałam uciszona, skutecznie. Zawróciłam. Ona ponownie zarzuciła mu to i owo. Wyszedł oburzony, hucznie zamykając za sobą drzwi. Jego sposób odzwierciedlenia złości. Chciałam ją pocieszyć. Wyszłam z pomieszczenia pozwalającego mi na odrobinę odosobnienia. Ledwo otworzylam drzwi, odurzył mnie dym papierosowy. Odważyłam się na nią spojrzeć. Raz. Wzrok wbiła w kanapę, na której wcześniej siedział. Poczułam się bezsilna, słaba. Nie pocieszyłam jej, tłumacząc sobie, że nie dałabym rady. Zawróciłam do pokoju, wyciągnęłam się wygodnie na łóżku i pozwoliłam sobie z wyrzutami sumienia zapaść w głęboki sen, z którego nikt mnie wybudzi.
.zanurzając się w brzmeiniach 'epitaph'