oddycham, dusząc się powietrzem i śpię, śniąc na jawie. stawiam kroki każdego dnia, a jakbym biegła do tyłu. i powoli już rozpruwam się na szwie. staram się połamanymi paznokciami wpychać watkę wyimaginowanego uśmiechu w dziurę, wypaloną każdymi dwudziestoma czterema godzinami. podaj mi rękę i zmuś mnie. podaj mi rękę i wepchnij mnie na most.
może w końcu spadnę.