Cześć, nazywam się Ada, za dwa miesiące i dzień będę mieć osiemnaście lat, lubię brytyjską muzykę, chudych chłopców, czekoladę, narzekać na życie, płakać w nocy, krzyczeć na koncertach, rude włosy, ładne cycki and I always fall for intelligent people even if they are inglorious bastards, wankers, and terrible mindfuckers.
Ej, w ogóle to nie to. Nie o to mi chodzi. Po prostu rzecz do przekazania nie jest tak wielka, więc mój umysł nie bawi się w żadne piękne wstępy ani cokolwiek. Może powinnam, w internecie chodzi o mnie kłamliwa opinia, że umiem pisać. Ale niech tam. Zamykam ten interes. A niechaj sobie będzie, kiedy zechce mi się wrócić do wspomnienia małej Adoczki, ale nie oczekujcie już komentarzy, uaktualnień i dodawań do znajomych. Wszystkich zainteresowanych z góry przepraszam.
Ach, nie, dlaczego? - spytacie, pełni żalu. Nie mam już po co, zdaję sobie sprawę. Zrobiłam to po to, żeby mieć z Wami kontakt, jakiś tam mam, a ten, którego już nie mam, oh well, c'est la vie. Coraz bardziej się zmieniam i już nie potrzebuję wylewać żalu w piętnastu miejscach, zanim go uporządkuję (co nie oznacza, że nie jestem wdzięczna moim rozmówcom i czytelnikom, bo jestem, nawet pojęcia nie macie, jak bardzo). Przekształcam się trochę, digimorfuję w nową formę, która przyszła chyba dość niespodziewanie, ale, ponieważ można ją z grubsza opisać jako "kwiat lotosu na tafli jeziora", szybko we mnie zagościła. Nadal nie rozumiem, jak to możliwe, ale jest równiej. Jest lepiej, naprawdę. Nie kocham się jeszcze, nadal mam brzydką twarz i gruby brzuch, i jestem za głupia, i nie zdam matury, ale właśnie, matura to moje główne zmartwienie.
Nie mam już takich swingów jak "wstydzę się patrzącego na mnie i na tuzin innych pasażerów stojącego gościa w autobusie", na myśl o imprezach, na które dostaję zaproszenie, nie czuję ukłucia niechęci i strachu, ale raczej "nie pójdę, bo mam projekt, ale nawet trochę szkoda". Nie zmieniłam się bardzo, ale zmieniłam się trochę, i sprawia mi to przyjemność. Nie jestem nadal na nic gotowa i boję się, a równocześnie akceptuję swój światek wewnętrzny, trochę się lubię, zamiast zadręczać. Mam fajny gust. Mam fajne włosy. Są ludzie, nawet jeśli im na mnie nie zależy, którzy mnie lubią, i to mi wystarczy. Nie chcę dużo, trochę wiem, czego chcę, trochę nie, ale cóż by to był za skok na głęboką wodę bez progu niepewności.
Śmieszą mnie ludzie, którzy wciąż wracają do tego, co myślałam wcześniej, chociaż powoli i stanowczo (stanowczo, a nie "stanowczo jak na Adę") im tłumaczę, że jest ok. Nie mam do nikogo żalu o nic. Moje kontakty w tym roku nie ze wszystkimi się udały, ale nie boleję. Na początku trochę się tego bałam, zobojętnienia, i boję się go nadal, że wypierze mnie z emocji, a tego nie chcę. Ale potem mówię sobie, że utrzymywanie tego, co ludzie myślą, że mam, wspomnienia innych ludzi jako chujów, łamaczy żyć, zrywaczy kontaktów czy cokolwiek mi się tam implikuje, że myślę o innych, choć wcale tak nie sądzę, nie jest moim problemem. Naprawdę. Ja do nikogo nie czuję już urazy. Może faktycznie szkoda, że nie czuję do moich byłych przyjaciół/dobrych znajomych już nic, ale wolę nic, karmione trochę "nadal lubimy swój gust, intelekt i odrobinę tego "czegoś", co nas do siebie zbliżyło", niż wymęczone i wygrzebane z nie wiadomo jak brudnych odmętów, przeżuwane bez celu emocje. Może Off na tym trochę ucierpiał, że się nie zobaczyłam z osobą pierwszą oraz drugą czy tam nie poszłam na piwo z trzecią, a może nie ucierpiał. Wszyscy myślą chyba, że to było rozpaczliwe odcinanie się z poker face'em a'la Gaga, ale ja bym tak nie zrobiła, nie znacie mnie? Gdybym czuła żal, płakałabym i nie wstydziła się. Nie płakałam. Off był dobry, a ja, jakoby Edith Piaf, niczego nie żałuję. Żałowałam, bardziej ze względów uprzejmościowych, ale, gdyby karma chciała, a nie zawsze możesz wpłynąć na karmę. Ludzi możesz unikać, czego ja wcale nie robiłam, wręcz przeciwnie, ale karmy nie.
Tak się rozbestwiłam, że sprawdzam dziś wymagania na UW i mam ochotę złożyć i na psychologię, i na historię sztuki, jeśli się nie dostanę do Anglii. A co. Niech chociaż raz robię w życiu to, co naprawdę lubię (tak naprawdę to jebać wszystko, historię sztuki też, Boże, daj mi Experimental Psychology, bo, jeśli na nie zdam, zostanę naukowcem, naprawdę zostanę naukowcem, zostanę w Oksfordzie robić badania i będę szczęśliwa i spełniona, Jezu, Boże, przemyślałam to i będę się ludziom przyznawać, trudno, do mojej słabości, trudności i braków motywacji, nienawidzę tego robić, ale, jeśli pozwolą mi je przezwyciężyć, to niech będzie, cnotę oddam albo i nerkę, jeśli to ma pomóc).
Na zdjęciu jeden z moich ostatnich kochanków, Joshua Hayward z The Horrors, w nagłówku ich piosenka. Są piękni i przez nich mam ochotę chodzić w czerni znów. I marynarkach.
Inni zdjęcia: W pedeku patkigdŻycie jest piękne patkigdMoje patkigd:* patkigd:* patkigd:* patkigdKiedy to było patkigdPati patkigdW Ciechocinku patkigdNa placu zabaw patkigd