kiedyś takie zrobię, yum. za tydzień Wrocław, a przed tym jeszcze tydzień rzygania. dwa sprawdziany z matematyki na propsie, kartkówka z zajebanego "Kordiana", angielski, dupa idę spać. a gdy sobie człowiek myśli, że odpocznie w przerwie światecznej, to nie, Wigilię chyba będę wpierdalać razem z "Lalką" w ręku, albo z "Dziadami cz. III" ażeby się nauczyć dwudziestu zasranych wersów na pamięć. Jezu, jeszcze polecam jakąś lekturę na historię i społeczeństwo, mhmmm, już się rozpędziłam. przynajmniej najebana będę miała co recytować na Sylwestrze, a co. i żeby było śmiesznie, nie widzę progresu, ale inni twierdzą, że schudłam nawet z ryja, więc może tak jest. a od jutra sobie robię dwumiesięczny challenge, jak codziennie będę ćwiczyć, to mnie chyba rozkurwi i może nawet jak zauważę efekty napierdalania na orbitreku, nożyc, przysiadów, whateva, jedzenia jak trzeba. kurwa, jutro test z angielskiego, a wyjebane. zubożał mi język, a moja polonistka się śmieje, że chcę mieć 92% na koniec z polskiego. bo chcę, stawiam sobie za cel 80% i więcej, a od nowego roku ka-len-da-rzo-we-go biorę się za polski i jedziemy do matury. na wakacje sobie kupuję dwa repetytoria z matematyki, z angielskiego jakieś jedno, vademecum z geografii. serio, mam 500 dni do matury (wg wstępnych obliczeń) i muszę ten czas jak najlepiej wykorzystać na życie towarzyskie i naukę. może kiedyś za to zapłacę zdrowiem, ale aktualnie jest dobrze jak jest. muszę się dostać na jakieś dobre studia, żeby potem mieć zawód, dodatkowo dobrze płatny. nie zniosę wizji siebie jako sekretarki, wizji siebie na zmywaku, wizji siebie bezrobotnej. dobranoc.