Z bloga Michałka:
Wróciliśmy. Szczęśliwie dojechaliśmy do domku. Nasz stary poczciwy VW Passat przysporzył nam trochę emocji od Krakowa, i trochę mieliśmy wątpliwości czy rzeczywiście jeszcze dziś dotrzemy do Rzeszowa. Dzięki Bogu się udało. W ogóle jakoś się udaje, ostatnio jak Damian wracał po tym, jak nas zawiózł to też Passat musiał pojawić się u lekarza... ale to jest ta druga, gorsza strona medalu, jest i ta lepsza :)
Przeciwciała na pompie skończyły się ok 10, a mieliśmy się stawić w Klinikum o 12. Już w domu było wszystko spakowane i posprzątane, nie chciało nam się tam siedzieć więc pojechaliśmy do szpitala. Pokazałam pompę i pielęgniarka akurat miała czas więc nas odłączyła i pobrała krew. Powinniśmy poczekać na wyniki, by już ze spokojem wracać do domku. Ale zaczęłam nakręcać lekarkę, że już nie możemy się doczekać i chyba mnie zrozumiała, bo powiedziała, żebyśmy pojechali a o wyniki zadzwonili później. Otóż nawet gdyby było coś źle, to równie dobrze mogliby zaradzić polscy lekarze. W najgorszym wypadku Misiu musiałby mieć toczoną krew gdyby miał anemię, toczone płytki krwi gdyby spadły naprawdę nisko albo musiałby dostać hepatil na zbicie prób wątrobowych.
Po długich namowach Damiana, dla jego psychicznego spokoju (był kierowcą przez całą drogę więc nie mogłam zrobić inaczej...) zadzwoniłam do Klinikum po wyniki i okazało się, że są dobre i że nie mamy, ani my ani oni się czym martwić.... Poczułam wielką ulgę, ponieważ byliśmy w połowie drogi- czyli 500 km za nami i kolejne 500 km przed nami.
Kilka słów o podróży.
Michałek wyszedł ze szpitala zmęczony, a wstał o 6 rano, więc miał takie prawo. Spał równe 3 godziny, dopóki niemiecka autostrada się nie skończyła... Później to nas nieźle wytelepało, ale na szczęście Michaś przed podróżą dostał leki przeciwwymiotne, które dostawał od kiedy rozpoczęły się przeciwciała. Z racji, że zostały 3 tabletki, postanowiłam skorzystać z tej wspaniałej okazji ;)) Niestety niedługo przed nawrotem choroby u Michałka (akurat gdy jechałam na OSTATNI !!! egzamin i to ten najprzyjemniejszy -w czasie moich studiów...) pojawiła się u mnie choroba lokomocyjna... Wyjazdy do Krakowa były dla mnie ogromnym wyzwaniem więc zostałam zmuszona do zaprzyjaźnienia się z "Lokomotivem". Na szczęście wszystko działa, więc nie mam co narzekać :)
MIchaś jak tylko wszedł do domu pobiegł do swoich zabawek ;) Potem kąpiel w wannie i padł ze zmęczenia :) Oby ta noc była lepsza niż wszytkie te, od kiedy zaczęliśmy terapię...
Poooooooooooooooooooooozdrawiamy serdecznie (w końcu!!!!!!) z Rzeszowa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pamiętamy o pomocy dla Szymka!!!
Od mamy Szymka:
Ostatnie dni to ciągła walka z czasem. Strach o to, czy uda się uzbierać kwotę na drugą dawkę zabiera mi oddech. Każdy dzień to ciągłe sprawdzanie konta i głowa pełna obaw. Najgorsze dla mnie jest to, że zamiast poświęcać całą swoja uwagę na dzieciach, to ja mam cały czas w głowie pytanie: czy zdążymy??? No, ale wiedziałam od początku, że lekko nie będzie. Pociesza mnie bardzo fakt, że coraz więcej osób robi dla nas piękne rzeczy i to nie tylko u nas w kraju
Aniusia powiedziała kiedyś:"Mamusiu ratujcie mojego braciszka". Musimy to zrobić, nie ma innego wyjścia, musimy Go ratować, dopóki jest szansa i nadzieja&a z pomocą tak wspaniałych osób, które się w to wszystko zaangażowały, wierzymy, że się uda...