Nie chcę już tęsknić za tym, co nigdy nie istniało. Wyobrażam sobie jedynie. Och, ironio losu, muszę sobie wyobrażać, że mnie kochasz, choć słyszę to od Ciebie średnio dwa razy dziennie. Czasem, jak w nocy zaszalejesz, to i siedem razy mi potrafisz wyznać miłość. Tę swoją śmieszniutką miłość. Już prawie zapomniałem. Już się wyciszyło. I było dobrze. A przynajmniej starałem się sobie tak wmówić, bo przyznam się przed samym sobą; co piętnaście minut sprawdzam Twojego fejsa, Twojego aska, fotobloga, patrzę na Twoje zdjęcia (to już średnio co pięć minut), a nawet znalazłem Twoją mamę na fejsie! Jakie ładne Twoje zdjęcia ma, ach. A na asku dodałaś filmik! Jej, tak mi dech w piersiach zapiera z każdym razem, gdy go włączam. Zawstydzam się, bo czuję się, jakby ten uśmiech był do mnie. Ale nie jest i pewnie nigdy nie będzie, i mam tylko piosenki, które mi pokazałaś. A mówią o miłości i czułem się wyjątkowo, ale przecież to piosenki od Nanysia do Nikosia. A Ty, ma kochana, możesz w prawdziwym świecie pokazywać je, komu zechcesz. Nie chcę kurwa dbać o ten fikcyjny związek! Mam go tak głęboko w odwłoku, w tak głębokim poważaniu. Ja po prostu chcę wsiąść w pociąg i przyjechać do Ciebie! Przyjechać z pewnością, że rzucisz mi się na szyję, którą zaraz po tym cmokniesz delikatnie i powiesz, że się cieszysz. Że to ja przyjechałem, a nie wymysł naszych wyobraźni. Teraz dopierp widzę, jak wyobraźnia niszy mi życie. Tak. Rozmawiamy nocami i ten Twój oddech, który jest tylko dla mnie, to zwykłe złudzenie. Tak jak Ty jesteś złudna, bo choćbym chciał Cię dotknąć, mogę co najwyżej pomiziać telefon, albo ekran komputera. No, albo kurwa jebnąć kilka zdań opisujących nasz dotyk, którego w gruncie rzeczy i tak nie poczujesz, a który dobije mnie bardziej. Nie wiem już, w jakim punkcie się znajduję. Chyba wegetuję. Nie czekam już na noce, by Cię usłyszeć, bo te rozmowy męczą mnie coraz bardziej a serce, moje głupie serce jest wyżarte jakby przez gnojowe mrówki, nic nieświadome jebane owady. Ja wiem. Gdybyś to przeczytała, utonęłabyś w morzu łez (ze śmiechu) tak jak i ja tonę w morzu łez (bólu) z każdą chwilą, gdy czuję, jak się ode mnie oddalasz. Tylko błagam, nie mów, że wrzesień, na który czekałem z nadzieją zwiększenia ilości spędzanego czasu przyniesie nam więcej rozłąk. Bo ja umrę. A może już umarłem? Czuję, że mój dom to trumna, w której leżę, a na mnie Twoje zdjęcie. Ciebie, tej uśmiechniętej, z tymi dwoma sukami, a jedna z nich to Twoja była. Rób co chcesz. Nie kochaj mnie. Przecież jestem żałosnym, marnym, jebanym pyłem i zniknę, a nawet nie zauważysz. To wszystko. Kocham Cię, ale spierdalaj, oddam Ci serce, ale spierdalaj, żyję tylko dla Ciebie, ale spierdalaj spierdalaj spierdalaj.
http://www.youtube.com/watch?v=ZhpSmfI8gLo
A to znalazłem gdzieś na Twoim fotoblogu, jakaś notka z września. Nie znaliśmy się wtedy. A teraz się znamy?
~~
Tak mi się wydawało, że tyle tego we mnie. Tyle uczuć i miłości mieszanej z nienawiścią, że muszę to wylać. I wylałem, i widzę, że jestem pusty, a to złudne, bo zgnite, niewypowiedziane myśli są tylko brudem osadzonym gdzieś na uboczach zniszczonego serca.