Obiecałam, że dziś zdam relację z Zakopanego.
Było całkiem ok, choć pogoda wyjątkowo nie dopisała. Cały czas coś leciało z nieba - a to deszcz, a to mokry śnieg...
Ale od początku.
Środa
Wyjechaliśmy ok. 20.00. Przy zbiórce okazało się, że niektórzy już są dobrze trafieni. No cóż, są dorośli - muszą odpowiadać za siebie. Kierowca wydał mi się w porządku, chociaż spędzając w autokarze całą podróż obok niego, czułam lekki dyskomfort. Facet niewiele mówił, a jak już coś mówił, to burczał pod nosem i to chyba ja w tym układzie wyszłam na głuchą, prosząc stale o powtarzanie. Na dokłądkę stale mówił o pielgrzymkach i puszczał jakieś disco z pola na zmianę z jakimś zapisem DJ ze świeckiej Stokrotki.
Masakra jakaś!
Ale dojechaliśmy szybko.
Czwartek
Pogoda była w miarę, ale my byłyśmy zmęczone. Dzieliłam pokój z Anią i Magdą. Pewnie bym nie spała po podróży (mimo, że na trasie zamknęłam oczy zaledwie na jakies 15 minut, bo taka rola kierownika wycieczki..) , ale dziewczyny zdecydowały, że muszą. To ja też..
Drzemkę utrudniała dyskoteka piętro niżej. Panowie, którzy już ruszali trafieni, zabrali ze sobą wieżę i słuchali jakichś umpapistycznych łomotów. No to wyszłam z ryjem na korytarz.
Bo jestem kierownik wycieczki i mi wolno :P
Potem zasnęłam.
Po spanku pojechałyśmy na Krupówki, bo co zrbić jak człek zmęczony... (A zmęczona byłam bardziej jak wstałam, niż po nałej nocy w autokarze). Wjechałyśmy standardowo na Gubałówkę. Laski wyciągnęły mnie do jakiejś restauracji "Śwarna", która okazała się totalną pomyłką. No trudno.
Wieczorem odwiedziłam Anię i Józka w karczmie.
Nie obyło się bez ich gościnności. Trochę się zaprawiłam sliwowicą i grzańcami. Po dojściu do chałupy Waldek i pan Czesław (śpiewa w autokarze) zaprosili mnie na kielonka "na sen". Skończyło sie tym, że rozwaliłam sobie palec u nogi. Krew się lała i bolało nawet po pijaku. Na trzeźwo chyba zrobiłabym kupę z bólu.
Wróciłam do siebie do pokoju. Z nikąd pomocy, więc poszłam w kimkę.
Piątek
Oczywiście cięzżo było założyć buta na rozwaloną nogę ale dałam radę. Z resztą zapowiadało się, że wiele nie pochodzimy, bo lał deszcz. Chyba na szczęście. Wyczuwałam w sobie lekkie zmęczenie.
Piwko pod skocznioa postawiło mnie na nogi. Wcześniej podjęłyśmy próbę wjazdu na Kaspoorowy, ale halny zatrzymał kolejkę. Zrobilyśmy sobie pieszy spacer z Kuźnic pod skocznię. Chciałyśmy wjechać na nią, ale oczywiście i ten wjazd też był nieczynny.
Postanowiłyśmy iść do Doliny Strążyskiej. Niestety była taka "szklanka" polewana stale deszczem, że nie było szans. Ludzie szli "na czterech" w pierwszych etapach. Sam widok mi wystarczył. Zadecydowałam, że idziemy Doliną Białego. Tam też lód i woda. Szłyśmy z godzinkę. Ludzie, którzy byli świetnie przygotowani do chodzenia po lodzie podpowidzieli nam dokąd iść, żeby się nie zabić. Takoż uczyniłyśmy.
Wracając w strone Krupówek zahaczyłyśmy o restaurację Bąkowo Zohylina (Niżnio). No i tu się zaczęło.
Klimat fantastyczny. Przystojni kelnerzy - górale skrzypiacy kierpcami i z dwoma rozporkami w portkach.
Mieli świetną kwaśnicę i oscypki z żurawiną. I Żywca.
I potem mieli dobry placek z jagodami. I Żywca.
Siedziałyśmy tam ze dwie godziny. Bo było fantastycznie.
Z Bąkowej poszłyśmy dużo weselsze na Krupówki. Nakupowałyśmy głupot. Ja koszullkę, że będę grzeczna.
I prezent dla Acidolki. :P
Dziewczyny zostały w centrum, bo chciały posłuchać góralskiej kapeli.
Ja pojechałam do chałupy.
Potem poszłam do Ani i Józka. Józek nie dostarł do Karczmy, bo właśnie pakował "się" i prezenty na drogę do Wisły. Jechał nazajutrz z burmistrzem do Adama M. pogratulować srebra z Olimpiady.
Wypiliśmy Śliwowicę, gruszkówkę, grzańca, jakieś piwko. Wróciłam do siebie i grzecznie poszłam spać.
Palec bolał, ale już mniej.
Sobota
Znów z nieba leciało jakieś białe gówno i roztapiało się zaraz po kontakcie z ziemią i moją twarzą.
Zero widoczności. No więc znów nie zaliczyłyśmy Kasprowego. Poszłyśmy pod skocznię. Bo niby w okolicy miała być Bąkowo Zohylino (Wyżnio). Chciałyśmy porównać obie Karczmy. Niestety byłyśmy za wcześnie o jakąś godzinę, więc zeszłyśmy znów... do Krupówek :/
Na szczęście dziewczyny znalazły dzień wcześniej polecanego Anemona.
Drinkbar chyba najstarszy na Krupówkach. Liczy sobie około 20 lat tradycji.
Wchodząc do lokalu przywitała nas świetna muzyka w klimacie Nagela Kennedy'ego i sympatyczna młoda barmanka - pani Ewa.
Mały bar, przy którym mieści się zaledwie siedem miejsc. Nic więcej, żednego stolika innego. Tylko bar i lustra.
Miejsce, w którym ponoć m.in. Osiecka pisała swoje teksty.
Dziewczyny namówiły mnie na likier anyżowy Sambuca.
Cały teatr i masa zabiegów, żeby wypić jedną pięćdziesiątkę. Coś fantastycznego.
Najpierw kielnerka podpalała w kieliszku Sambuca z odrobiną cukru, w tym czasie ja zagryzałam ziarenka kawy. Jeszcze płonący alkohol wlano mi do szklaneczki. Musiałam to zdmuchnąć, wypić duszkiem i zostawić parę kropel na dnie. Barmanka, kiedy piłam odwróciła kieliszek od podgrzewania i postawiła go do góry dnem na serwetce z dziurką, przez którą przełożyła słomkę. Po chlapnięciu Sambuca musiałam wzdmuchnąć opary z ust pod kieliszek. Następnie przez słomkę inhalowaę się tymi oparami. Na koniec dostałam krótką słomeczkę, przez którą wciągałam do nosa kilka zostawionych kropel Sambuca przelanych z mojej szklaneczki na nóżkę kieliszka.
Świat po jednym drinku był bardziej kolorowy.
Potem jeszcze wypiłyśmy dwa inne drinki. Każdy inny. Rewelacja.
Dobrze trafione poszłyśmy na Krupówki. Straciłyśmy orientację i nie wiedziałyśmy, po co wlazłyśmy w Krupówki. W końcu poszłyśmy do Wyżniej Zohyliny. Tam spiłyśmy po grzańcu (tudzież herbatce) i poszłyśmy do chałupy się pakować.
Wtedy wyjrzało słońce. Rzesz mać!
Ale już było za późno na cokolwiek. Jechliśmy do domu. Startowaliśmy o http://18.00
Mega szybko jechaliśmy.
Przed czwartą już leżałam w swoim łóżku.
Rano obudził mnie telefon kuzynki.
A chwilę później zadzwoniła Grażynka - moja psiapsióła ze studiów, której nie widziałam siedem lat, informując mnie, że za godzinę będzie w Bydgoszczy.
Pojechałam. No przecież to oczywiste!
Świetnie spotkać się po latach.
Chciałabym spotkać się z łą ekipą z tamtego czasu...
(THE END)
Na zdjęciu inhalacja po zażyciu likieru anyżowego Sambuca.