Znow wystawiony, jak zawsze... Chcialem, zeby chociaz dzisiaj bylo dobrze, wszystko bylo na dobrej drodze, zeby ulozyla sie sprawa na ktorej najbardziej mi zalezy, kurwa! Wyszla pogodzic sie z kolezanka, rozumiem... ALE DLACZEGO OBIECALA MI, ZE SPEDZI TEN DZIEN ZE MNA?! Dlaczego ja sie tym wszystkim przejmuje, skoro ona ma to w dupie? Wszystko usprawiedliwia tym, ze nie ma humoru, ze nie ma ochoty, dlatego, ze nie ma humoru, zawsze to samo. Teraz nawet okazywanie uczuc jest zalezne od jej humoru, swietnie! Nie chce znowu przechodzic tego piekla! Zawsze to samo, zawsze moja wina! Twierdzi, ze rozumie w jakiej jestem sytuacji i rozumie, co czuje, ze nie musze jej mowic, bo ona wie... Zaczynam w to watpic. Chcialbym miec czasami wyjebane na sytuacje, ktore mnie przytlaczaja. Dlaczego tak bardzo sie od niej uzaleznilem? Nie potrafie jej ograniczyc. Jest dla mnie jak pierdolona heroina dla Kurta Cobaina...Jjak bardzo chcialbym ja sobie odstawic, chociaz na chwile, sprobowac byc niezaleznym od niej, to nie potrafie tego zrobic, kurwa! Kocham ja... Zawsze jej wybaczam, chociaz nigdy mnie tak naprawde za nic nie przeprosila.
W czwartek wyjezdzam do Polski... Musze ja uswiadomic, musi wiedziec, ze robi zle, ze krzywdzi mnie i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo. Czasami nawet w ogole nie zdaje sobie z tego sprawy...
''Pierdol ten swiat, to on jest wlasnie pieklem.'' - chyba skorzystam...