I nagdle wszystko zniknęło. Wszystkie plany jebły jak domek z kart. Wszystkie wieże budowane na solidnej skale zostały zburzone. Została pustka. Nie widzę już nic, żadnego portu przed sobą. Tym razem mój statek nie dobije do brzegu, a ja już nie wpadnę w jego ramiona...
Pewnie chciał to zrobić już dawno, najpierw zabijał siebie, potem zabił mnie. Znów mogę być biedną, pokrzywdzoną Justynką i nikt nie będzie się czepiał o brak uśmiechu. Nikt już nie posądzi mnie o to, że jestem szczęśliwa. Czarna odchłanio, nadchodzę, tym razem weź mnie całą, żebym nie czuła bólu, który zjada mój tlen w żyłach.
Podobno wszystko, co dajemy wraca. Dałam im siebie, oczywiście w sensie ceilesnym, dostałam to samo. ALe jemu dała swoją duszę, moja wziął, ale swojej nie oddał. Pozostaje w krainie własngo smutku i rozpaczy. Pochłonie go tak samo, jak mnie, a samotność, do któej tak dążył stanie się jego największym przekleństwem. Przerabiałam to milon razy. Witaj w piekle, kotku.
Jakoś nie jestem typem, który pisze swoje żale, bo "mnie chłopak zostawił" ale ten jeden, jedyny raz mam prawo to zrobić. Ponieważ go kochałam.
Krzysiu,
był pochmurny czerwcowy wieczór, kiedy sie poznaliśmy. park w Żorach był zatłoczony z powodu koncertu. Pamiętam, jak zobaczyłam Cie po raz pierwszy. Przybył wysoki chłopak w zielonej czapce, który wkrótce miał zmienić moje życie. Już po naszej piewszej rozmowie można było wyczuć Twoją odrębność, która była niczym czarna plama na białej kartce. Zachowywałes się jak totalny popierdoleniec, ale po co o tym wspominać? Wracaliśmy już autobusem do domu, kiedy sie do mnie dosiadłeś i chamsko ugryzłeś mnie w ucho, jakbym była twoja własnością. Już wtedy wiedziałeś, że należę do Ciebie? Potem pisałeś do mnie. Pisalismy rano, w południe i wieczorem, potem nadeszła noc a Ty dalej nie dawałeś mi spokoju. Wchodziliśmy nawet na tematy znienawidzonej przeze mnie miłości. Olewałam Cię wtedy strasznie, wiem. Ale po tym, jak przyjechałeś na osiedle w sobotę, żeby mnie zobaczyć, zapragnęłam Twojego towarzystwa. W lipcu zabrałes mnie na pierwsza randkę. Łaziliśmy jak debile po całym mieście, malowaliśmy ławki, rzucaliśmy się lodami pod sklepem, leżeliśmy na ławce pod blokiem jak totalne żule. Było coś wspaniałego w tych naszych wypadach, czysty spontan. Ważna była data i godzina, reszta była niewiadomą. Nadszedł 31 lipca, nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy. Leżeliśmy przytuleni i wysałałeś z mojego telefonu do siebie smsa "Nigdy nie odchodź" i powiedziałeś, że jeśli kiedykolwiek w nas zwątpie, to mi go pokażesz. Dziś nawet to już nie pomoże. Koncerty z Tobą, długie noce, które już nie były takie zime i ciepłe stały sie moją codziennością i już wtedy zapragnęłam zostać z Tobą na zawsze. Ze łzami w oczach po kłótni z matką pytałes mnie, czy zostanę Twoją żoną. Niestety, dzisiejsza odpowiedź różni się od tamtejszej. Nie zostanę twoją żoną, nie będę na Ciebie czekać z obiadem, nie będę się z Toba kochać, nie będę zamykać się w Twoich ramionach, gdzie żadne problemy nie miały dostępu. Nie przytulę Cię już do piersi, nie będę patrzała, jak śpisz. Bo Ciebie już nie ma. Zniknąłeś jak najpiękniejszy sen, a razem z Toba moja nadzieja na przyszłość. Zostawiłeś siebie w moim sercu i dziś kłuje mnie ta rana, bo nie chcę myśleć, że Ciebie już nie ma. Że nie iestniejesz, choć walczysz gdzieś na końcu miasta. Nie ma już Twoich oczu, ciepłych rąk, wspaniałego głosu. Pozostał człowiek uzalezniony od prochów, zamykający świat w swoich potrzebach. Nie takiego Krzyśka poznałam, ale nawet takiego Cię kochałam. I kocham CIę dalej, bo miłość jesli jest prawdziwa, to nie znika jak sen.
A kiedy to wszystko się kończy, przychodzi pustka. Pustka, która ściska moje gardło, nie pozwala oddychać. Przychodzi samotność, która podobno się skończyła. Odchodzisz w zapomnienie, zabierasz ze sobą moją niemoralną duszę. Już Cię nie ma, już nie istniejesz.
Podobno Bóg wie, co kryje się w tych dyskretnych spojrzeniach. Miałam nadziję na wieczność, a znów dostałam śmierć. Osuwam się w cień..