Poprzedni wpis był autohejtem, ten zatem winien być pełen samozachwytów, ale nie. Jak bd na siłach, dodam jt notkę i linki.
EDYCJA:
Kiedy byłam mała, bałam się, że M., będąc gdzieś daleko od domu (często musiała wtedy wyjeżdżać), zawędruje gdzieś, gdzie rosną wielkie, wielkie baobaby. Z baobabami było tak, że gdy zakwitały i zaczęły obsypywać się kwieciem, zapach tych otwierających się pąków przyciągał lwy. Więc bałam się o M. straszliwie.
Śnią mi się straszne sny.
Nieogarnięta jest dziwność umysłu, cnie? Potrafię sama siebie przekonać, że coś lubię, no i świadoma jestem tego sięprzekonywania i jest mi z tym ok.
Dalej: potrafię jakoś się dogadać? z moją podświadomością? tak, że chociaż pamiętam rano najokropniejsze, najdurniejsze albo najbarwniejsze ze snów, to już od lat z tych (metaforycznie:) o kwitnących baobabach jakieś mglistości ledwie mnie czasem gonią. Taka ciężkość i niepoprawność, nic więcej.
Ale snów w ogóle to chciałabym pamiętać więcej. Tam jest tak dziwacznie i niezwykle, no i to tworzy mój móżdże, wow.
Nie chcę myśleć o sobie źle, więc staram się nie myśleć o sobie za wiele.
bezmuzycze_again