W końcu Mary zobligowała mnie do napisania tego, co powinno się tu znaleźć już tydzień temu.
Dziś mijają dokładnie trzy lata od kiedy po raz pierwszy postawiłem stopę na nicejskiej ziemi.
Pierwszy wyjazd był zapoznawczy, drugi trochę dołujący, a później się zadomowiłem.
Na każdym kolejnym wyjeździe zapominam o zabraniu innej rzeczy (a zapominałem o słowniku, ubezpieczeniu, aktywacji roamingu... czego jeszcze można nie wziąć?).
Języka dalej nie pojąłem. Chociaż nauka i tak najlepiej wychodzi w warunkach bojowych, kiedy np. trzeba przekonać portiera o 10 w nocy, stojąc z bagażami pod bramą obserwatorium, że nie jest się zabłąkanym turystą, który zgubił drogę to hotelu (taki numer był tylko raz, potem okazało się że jego babcia pochodzi z Warszawy i od tej pory po przyjeździe słyszę tylko bon soir z okna i szlaban wędruje w górę).
Na zdjęciu pierwsze nieśmiałe kroki naszego eksperymentu.