Nie mogę się skupić na najważniejszych dla mnie rzeczach, przez cholerna detale. Nie mogę wykonywać ustalnych sekwencji przez to, że moje życie nakręcają drobnostki, właściwie zupełnie niezauważalne...
Czasem myślę o sobie, jak o kimś z przeszłości. Wierzę, że kiedyś było i barwniej, i lepiej. Nie zdaję sobie sprawy z tego, że sama stworzyłam sobie świat, który ma zawsze "pod górkę". Ale czego ja żałuję? Kiedyś sama chciałam dochodzić i spełniać swoje cele własnoręcznie, bez niczyjej pomocy, więc dlaczego tak bardzo brakuje mi czasów kiedy wszystko załatwało się "samo"? A może nie brakuje mi czasów, a ludzi, których mijam na ulicach, a którzy byli mi tak bliscy... Dlaczego pozwoliłam, żeby wszystko co było piękne i czego ludzie najbardziej oczekują od życia legło w gruzach? Zostawiłam namiętne szczęście za sobą i z tego co wiem - co się stało, już się nie odstanie. Mówią, że popalonch mostów już nie da się odbudować, a ja powiem coś innego - na mosty które przeszliśmy, zawsze da się wrócić. Tylko nie zawsze wrócimy po Naszych już dawno przedeptanych śladach.
I kurewsko jest mi ciężko, że nawet największy śmiech, najdelikatniejszy płacz, znienawidzone myśli i wiele innych nie pozwalają mi zapomnieć ile błędów popełniłam. Nie umiem pozbyć się niedosytu, nie umiem dać z siebie 100000% i kurwa tak trudno mi to pojąć! Wszystko wydaje mi się już dawno zapomniane, jakby na żadne nowe uczucia nie było już miejsca... Chciałabym w końcu wziąć spokojny wdech-wydech i powiedzieć sobie: "To były cudowne chwile. Ale teraz czekają na mnie jeszcze piękniejsze..."
Więc pytam sama siebie: Dlaczego do kurwy nędzy nie potrafię tego zrobić? Bo czas spojrzeć prawdzie w oczy - a ja zwyczajnie nie potrafię.