Zamarzyły mi się wakacje, milony godzin przeleżanych na trawie, plaży czy u nas, na przysłowiowej klatce. Przegadanych, porozmyślanych i jakich tam jeszcze minut, których nikt nie mógłby mi zabrać, ukaraść i w żadnym wypadku zbesztać. Bezkresnych śmiechów, Twoich ukrytych, jakże przeuroczych uśmiechów, oraz chwilowych łez, bo naprawdę, czasami się bezsprzecznie przydają. Zero problemów, i kłótni, co dałaby nam bezgraniczne zaufanie.
Do tego wymarzyłam sobie coś, co może zniszczyć mnie doszczętnie. Marze o powrocie mojego nałogu, który tak naprawdę, nigdy nim nie był. Moglibyśmy wyjść, chuj wie gdzie, i poprostu wynarkotykować się za wszystkie czasy. ( Przede wszystkim sobą. )