Uśmiechasz się, kiedy cię całuję
cz. 44
-Karol, zaczęło się!- budzę się pod wpływem odejścia wód i skurczy- Karol proszę cię wstań- jak zwykle śpi jak zabity. Co za facet- rodzę!- krzyczę pod wpływem kolejnego skurczu.
-Czemu krzyczysz?- mówi zaspany, kiedy w końcu udaje mi się go dobudzić.
-Tak się składa, że twoje dziecko ma zamiar wyjść ze mnie w nocy- podrywa się i włącza lampkę nocną- już, już. Wstaję.
-Dzięki łaskawco- jaki on spokojny, myślał by kto, a mnie boli.
-Przecież położna mówiła, że nie ma się co śpieszyć. Nie urodzisz w pięć minut- ja nie poznaję swojego męża! Przez całą ciążę histeryzował na każdym kroku, a teraz taki wyluzowany.
-Wiesz, trochę mnie boli jednak.
-Chodź, weźmiemy prysznic.
-A nie możemy jechać?
-Naprawdę chcesz trafić na porodówkę i spędzić tam milion godzin patrząc i słuchając jak inne rodzą?- przytula mnie.
-No nie- tu ma rację, w szkole rodzenia mówili nam, że to najgorsze co może być, bo się sam człowiek nakręca.
-No widzisz, chodź- wyciąga do mnie rękę i idziemy do łazienki. Wchodzimy pod ciepłą wodę.
*
-Nienawidzę cię- krzyczę do Karola w przypływie kolejnego skurczu. Po pięciu godzinach rozkręciło się na dobre. Mąż dzielnie towarzyszy mi na sali porodowej co chwila wysłuchując niemiłe słowa w jego kierunku. Położna coś powtarza o oddychaniu. A co do cholery robie? Przecież non stop oddycham!
-Kocham cię najbardziej- jest taki opanowany, gdyby on tylko czuł to co teraz ja czuję..
-To wszystko twoja wina. Nigdy więcej żadnego seksu! A spróbuj się zbliżyć, to pogryzę- znów skurcz. -Ile to jeszcze będzie trwać? Przecież mnie rozerwie.
-Jesteś bardzo dzielna. Jeszcze troszkę- wyciera moje czoło z potu i gładzi dłoń, pielęgniarka uśmiecha się w moją stronę. Pewnie ma niezły ubaw z moich krzyków.
-A jaka mam być? Weź sobie sam wypchnij arbuza przez dziurkę wielkości cytryny!
-Daga wytrzymasz- ściskam jego rękę, kolejny skurcz.
-Przysięgnij, że się podwiążesz. Na kolanach!- wbijam mu paznokcie w rękę. Nie chcę wiedzieć co czuje, bo mnie aż one zabolały.
-Widać główkę- głos położnej, ta to ma robotę. Kobieta obok mnie się modli od piętnastu minut. Chcę już stąd wyjść i więcej nie wracać. Kolejne dziecko adoptuję. Przysięgam.
Po kolejnym pół godziny przychodzi na świat Amelka, najpiękniejsza dziewczynka pod słońcem. Zabierają ją od nas na potrzebne badania. Mimo zakazu lekarza wstaję z łóżka i ukradkiem, przy pomocy Karola idę pod prysznic. Przecież nie będę leżeć taka śmierdząca i spocona. Wracamy zanim położna przynosi córeczkę. Karol odbiera co chwilę telefony z gratulacjami, no ciekawe czego mu gratulują, chyba spuszczenia się we mnie z powodzeniem. To ja się najwięcej namęczyłam, a on spija śmietankę. Trzymam na rękach cały mój świat, jest taka maleńka i bezbronna. Czuję, że zasypiam. Mąż wraca na salę. Rodzina w komplecie. Jakby mi ktoś powiedział rok temu, że tak potoczy się moje życie to jawnie bym go wyśmiała.
-Kocham was, obie jesteście piękne- szepcze, po czym całuje delikatnie Amelkę w głowę, a mnie w usta. Pomimo zmęczenia, senności i bólu znowu uśmiecham się, kiedy mnie całuje.
KONIEC!
A.