Te tygodnie są tak okropne. Codziennie zmagam się z brakiem sił na zwykłe wstanie z łóżka. Płaczę przez to wszystko kilka razy dziennie. Opuściłam się w szkole, znowu. Mój ojciec się stoczył, muszę go zabrać do psychiatry.
Nie mam sił pomóc sobie samej, więc wątpię, że uda mi się pomóc ojcu.
Przez cały ten tydzień płakałam jak małe dziecko bardzo często.
Zbliżyłam się do niej trochę bardziej. Poleciłam jej mój ukochany polski serial - Artyści. Wiem, że lubi chodzić do teatru, więc ten serial na pewno przypadnie jej do gustu. Dobrze trafiłam. Była pod wrażeniem, ogromnym. Widać, że czuła zafascynowanie tym serialem. Sama poleciła mi spektakl teatralny "Siódemka". Powiedziała, że na stówę spodoba mi się. Byłam mega ciekawa, przyszłam do domu i poczytałam o tym. Super scenariusz, aktorzy nieźli, a zwiastun podbił moje serduszko.
Najbliższy spektakl odbędzie się 15 grudnia, poszłabym, poszłabym z największą chęcią, tylko szkoda, że nie mam blisko żadnego dorosłego znajomego, który lubi teatr, a sama nie mogę pojechać, bo nie mam szesnastu lat, śmiesznie, bardzo zabawnie. Marzeniem byłoby udanie się razem z nią!
W pewnym momencie cała moja klasa miała do napiasnia krótkie CV.
Myślałam, że pójdzie to nam jak po maśle, bo żadnych większych umiejętności nie wymaga opisanie swoich zainteresowań, czy podanie swojego adresu.
No cóż, oczywiście - jak zawsze - przeliczyłam się w stosunku do mojej klasy. To wszystko było tak żałosne. Ich głupota jest tak komiczna, że aż tragiczna. Cóż, mówiąc o sobie powiedziałam o języku czeskim, o literaturze, muzyce klasycznej, ogrodnictwie, o pracach dorywczych, które miałam...
Była pod wrażeniem. Była pod ogromnym wrażeniem. Spojrzała się na mnie ze wzrokiem, jakby nie spotkała tak młodej osoby, która coś sobą reprezentuje.
Generalnie - siedzę w drugiej ławce(w pierwszej siedzi jedna osoba), cóż, na języku polskim ma to swoje plusy. De facto wielkie plusy. Tak czy inaczej, bardzo często w czwartki nie ma wielu osób w mojej klasie, choć sama w sobie jest bardzo nieliczna, mianowicie mieści w sobie 18 osób. W tych dniach wiele osób nie przychodzi głównie na dwie pierwsze lekcjie, czyli na dwa polskie. Nie wiem dlaczego, moim zdaniem lekcje polskiego prowadzone przez nią są super. Po prostu super. Potrafi wytłumaczyć, ciagle żartuje na poziomie, rzuca żartami polonistycznymi... Cóż, fakt jest taki, że może dwie, trzy osoby - w tym ja - rozumieją to co ona mówi. W sensie żarty, jej teksty... Niekiedy tak wyzywa naszą klasę, i mean, tę głupią część, czyli z 14 osób, że płaczę ze śmiechu. Naprawdę, oni są tak głupi, że nie rozumieją, gdy ona ich wyzywa i najeżdża na ich inteligencję. Kocham to, kocham jej sarkazm, ironię i chamstwo, które reprezentuje z taką klasą, umiarem i inteligencją...
Kontynuując to, co chciałam powiedzieć, to we wczorajszy czwartek przyszłam, jak zawsze, o 7:15 do szkoły. Ona przyjeżdża gdzieś o 7:20, takze siedzę sobie spokojnie na schodach przyglądając się wszelkim czynnościom, które wykonuje. Weszłam do klasy z kilkoma osobami, było nas może z 9, 10. Usiadłam w mojej ławce, zaraz przed nią. Jeden z chłopców powiedział, że jest mało osób, to może odwołajmy lekcje lub nic nie róbmy. Ona zaczęła się śmiać, po czym spojrzała się na nas mówiąc
"Tak, siedźmy bezczynnie, marnujmy czas, patrzmy się w ścianę, sufit..." w tym momencie spojrzała się prosto przed siebie, czyli na mnie, dokańczając zdanie "...lub przed siebie."
Od razu odpowiedziałam patrząc się na nią (czyli przed siebie!) "No ja nie wiem, czy patrzenie się przed siebie jest takim marnowaniem czasu".
Jej lekki uśmiech, właściwie zalotny półuśmiech... boooże!
Kocham to jej spojrzenia, takie zalotne, igrające... i to podnoszenie jednej brwi!
Ostatnio dowiedziałam się, że kocha morze. Tak, ona uwielbia morze.
Kurwa, bardziej perfekcyjna być nie może? Naprawdę losie?
Moją jedyną miłością w krajobrazie jest morze, nie ważne, czy czerwone, czy polskie... Morze, plaża, mewy, morska bryza, spokój.
Chcę na sylwestra jechać nad morzę i na plaży otworzyć szampana.
Informacja o tym, że ona uwielbia morze... kuurwa no! Nie potrafię wyrazić moich emocji. Cholernie się cieszę, że jeszcze więcej nas łączy, ale z drugiej strony bardziej dobijam samą siebie, bo zdaję sobie z tego sprawę, że nigdy jej nie osiągnę. Nigdy.
Marzeniem byłoby udanie się z nią do teatru, czy pojechanie nad nasze morze. To byłoby coś przepięknego, takie wrażenia z taką osobą jak ona.
Jest mi tak bardzo przykro, ciągła bezsilność, rany boskie, to mnie wykańcza. Ona kocha swojego męża, swoje dziecko, nie mnie. Nie potrafię się ogarnąć, to wszystko ginie. Tak bardzo się staram, tyle dla niej robię, a to wszystko w niej zanika, ona nawet tego nie widzi.
Dla niej wstaję z łóżka każdego dnia, tak, dla niej. Nie odczuwałabym niczego, gdyby nie ona. Załamałabym się kompletnie. Znowu płaczę. Teraz ryczę jak małe dziecko. Nie potrafię sobie wyobrazić dnia, gdzie wstanę ze świadomością tego, że nastał czas rozpaczy, że nie zobaczę jej już więcej. Kurwa, jest mi tak smutno, nie potrafię okiełznać uczuć. Przez łzy ledwo trafiam w klawiaturę. Nie chcę dni bez niej, nie chcę nie mieć z nią kontaktu. Tu nie chodzi o głupi kaprys, o to, że w życiu nie można mieć wszystkiego, ale o to, że to ona jest moim życiem, o to, że to ona jest paliwem, które pozowla mi funkcjonować. Mieszkamy w tym samym mieście, ale czuję się jakby to były dwa różne światy. Nie chcę jej stracić, wolę stracić siebie niż ją. Nie chcę, po prostu nie chcę i nie mogę. Nie mogę.