Powinna być kara za łamanie postanowienia, bo wczoraj i przedwczoraj nie wstawiłam notki, a miała być codziennie, ale mam bardzo poważne usprawiedliwienie - upragniona przeprowadzka!
pożegnaliśmy dzielnicowy smród szambo-jajeczny wydobywający się również z rozwalonych rur z łazience od zlewu, który przez to nie działał. Gdyby tylko stąd... otwierasz okno, bo chcesz przewietrzyć, a wietrzysz smrodem. Pożegnaliśmy nieszczelne okna i fakt, że jeśli nie grzejesz 24h na piątce to sople z nosa. Pożegnaliśmy śmiedzące, stare wykładziny, kuchnie bez blatów całą w bajkowym linoleum z kątami w które strach zajrzeć. Pożegnaliśmy łazienkę w której pralka spełnia swoje skryte fantazje i jest samolotem/helikopterem. Odpadającą klamkę. I, że jak zamkniesz drzwi na dwa razy to zamkniesz na zawsze wszystkich w środku dopóki im zzwentąrz nie otworzysz. Pożegnaliśmy syf i burdel... bo nie każdy umie po sobie sprzątnąć, niestety. Pożegnaliśmy się z ogromnym hałasem ulicznym. Z niewygodną, ciasną kanapą do spania. Pożegnaliśmy obiecanki-cacanki lokatorowe i właścicielowe. I można tak wymieniać i wymieniać okropności, ale po co skoro właśnie od przedwczoraj powitaliśmy
I D E A Ł NAD IDEAŁAMI
jesteśmy przeszczęśliwi. I wciąż nie możemy się nacieszyć. Mogłabym cały fotoblog na parapetówkę zaprosić (i w tym miejscu głos mojej mamy - "parapetówkę się robi jak się KUPI swoje mieszkanie") - ale ojtam ojtam!
GAJ, Wrocław zapraszam! Ściskam, całuję, pozdrawiam i wracam do robienia obiadu. Chyba wośp jeszcze dziś w planach :) zapełniajcie puszki, misie!
+ na zdjęciu Pati.