Nie wiem. Bardzo bym chciała napisać, że jednak jest ok. Próbuję to sobie jakoś zracjonalizować, przedstawić i wytłumaczyć sobie, rozmawiać ze sobą w myślach. Może pogoda mnie dobija? Albo cała ta nowa sytuacja? Jedno jest pewne - musiałam się kiedyś wyprowadzić z domu. Ale nie sądziłam, że tak bardzo będzie mi brakować moich przyjaciół, A., dwóch psów, kota, kolegi, lasów, gór, natury, klimatu paskudnej dzielnicy, pięknego miasta obok. Myślałam, że to właśnie tu będę miała studenckie życie, spokój, ciszę. Mam... poniekąd. Spokój mnie opuścił, bo nastały jakieś dziwne myśli, jest mi wiecznie smutno, denerwuję tym otoczenie, a na język przychodzi mi tylko te popularne i oklepane "nikt mnie przecież nie rozumie". Może jak będzie cieplej to po prostu będę tu (tam gdzie zostawiłam część siebie) jeździć, chciałabym tu zostać, niekoniecznie w moim mieście bez możliwości rozwoju, ale chociaż gdzieś obok. Mieszkam teraz jakiś 400 km dalej. Ciężko mi kogoś poznać, w pracy siedzę sama, w domu siedzę sama, itd, użalam się wszędzie chyba gdzie to możliwe. Boli mnie dorosłość i te wszystkie dziecinne plany, które się w najbliższych kilkunastu latach nie spełnią. Brak kasy dobija, brak lasów dobija, wkurzają mnie te miejskie parki pełne ludzi i dzieci. Tak naprawdę jest ok... uczelnia idzie bardzo na rękę studentowi, prowadzący są mili, tylko ja już jestem totalnie wypalona i wyczerpana. Nawet jakieś ciekawe tematy wywołują we mnie wstręt. Miasto jest przepiękne, pełne cudownych kamienic, są dwie, budzące wrażenie rzeki. Do morza 200 km. Pracę mogę rzucać i zmieniać jak mi coś nie pasuje, bo dla studentów dużo. Wszystkie sklepy o jakich marzę, siłownia 10 minut pieszo, centrum 15 minut, Lidl z 5, Biedronka podobnie. No i przede wszystkim mam dla kogo tu być, mam chłopaka, nie jestem tu sama..... :( Może jest tu ktoś kto mnie czyta i jest z Bydgoszczy?