kolejne "przepraszam" brzmiało tak pusto z jego ust. nie widniał na twarzy już ten uśmiech. w jego spojrzeniu nie było niczego, prócz tęsknoty i pewnej namiastki bólu, który mijał mniej więcej nad ranem kiedy lądował na łóżku zapominając jak się nazywa. posypaliśmy się na stercie własnych uczuć i zagubionych pragnień. myśli i kołatań serca. toksyczne, a jednak tak cholernie potrzebne.
potrafił wypełnić pustkę uczuciem, które smakowało jak czekolada, a pachniało jak mandarynki w grudniu. to nie tak, że szczeniacko mi się spodobał, a ja pragnęłam mieć go na wyłączność. sama nigdy nie lubiłam zamkniętej klatki. dawaliśmy sobie wolną przestrzeń, a jednak, mimo tego, woleliśmy być obok. kiedy nasze ramiona się stykały, a serce biły w równym rytmie. wiesz. z początku była to tylko czysta znajomość, z cześć bez żadnego podtekstu. potem była miłość z podtekstem w każdym geście, słowie. w każdym oddechu.
było tylko zwykłe koleżeńskie cześć i kilka wymienionych zdań w ciągu kilku tygodni znajomości. nie interesowaliśmy siebie nawzajem w jakiś szczególny sposób. w ten sposób. nie pasowaliśmy do siebie. czasem i może wydawało się nam, że gdybyśmy spędzili ze sobą trochę więcej czasu niż to bywało zazwyczaj znalibyśmy się na wylot, jednak już jedna taka myśl przerażała nas, a jednocześnie zniechęcała czując na kilka metrów jak wiele nas od siebie dzieli. wtedy, tego dnia wiedzieliśmy jedynie jak się nazywamy, gdzie mieszkamy, ile mamy lat i czym się interesujemy. tak niewiele, stało się nagle czymś tak ogromnym. tak ważnym, i tak potrzebnym jak sam tlen. obecność, pewność, że jesteśmy w pobliżu układała nam ten cały chaos otaczający nas wokół.