Po powrocie z kraju zwanego Turcją uświadomiłam sobie, że rzeczywiście istnieją miejsca, gdzie psy szczekają tyłkami. Ludzie tam są bardzo przyjaźni, jednak ciężko jest się z nimi targować (patrząc na przykład na moje spodnie w kwiaty z krokiem w kostkach, miejscowy trend), a niby taka tradycja. Na plaży leżałam całymi dniami, jedząc placki ze słonym serem i jakimś bliżej nieznanym mi zielem. Klimatyzacja w pokoju była zepsuta, więc ugotowałam się kilka razy, za to umiem już grać w tysiąca. Widoki prosto z Cappadoci na pewno spodobają się Wieśce (nie, żebym za nią tęskniła), mam zamiar się podlizywać, kiedyś trzeba zacząć mieć dobre oceny z geografii.
I, o zgrozo, jedząc, kilka razy natknęlam się na kobitę uderzająco podobną do ulubionej pani b. (była oczywiście ładniejsza, wyższa i z facetem). Wystraszyłam się na smierć. Generalnie cały czas cos jadłam, więc kiedy spożywałam arbuza podszedł do mnie murzyn zbierający ludzi do gry w siatkówkę plażową. Nie wiem, czy wyglądam na osobę wysportowaną (już zielony prędzej może sprawiać takie wrażenie), w każdym razie nie ruszyłam się z miejsca. Matko i okazał się być z karaibów więc mam dać mu znać kiedy będę tam jechala! Czyli nigdy. Dużo rozmyślalam (!!) i stwierdzam, że stęskniłam się za boską klasą CE, oraz doszłam do wniosku, że muszę zmienić miejsce na przedmiocie na c.
Kiedy do Gayevoux?!