Zżera mnie gniew, potworny gniew. Naturalnie, ma on swoje źródło w bezradności, ponieważ nijak nie mogę zareagować na to, to, co się dzieje. Z drugiej strony, gdyby istniała możliwość uczynienia czegokolwiek, nie zrobiłabym tego, ponieważ jestem dumna. Dławię się tą dumą, tak śmieszną, bo wyrastającą z mojej niepewności i strachu. Chciałabym pić, wlewać w siebie wódkę do momentu, kiedy jest ci tak potwornie niedobrze, że opierasz się o jakikolwiek kawałek muru, trzymasz gałęzi i chcesz wyrzucić to z siebie, wyrzygać wnętrzności, ale nie możesz. Kiedy pijana i zapłakana pochylasz się nad sedesem i marzysz o tym, żeby ktoś cię przytulił. Kłopot w tym, że zawsze zachowuję się możliwie cicho, żeby nikogo nie obudzić i nie przeszkadzać domownikom. Jedyne, co mogę zrobić, to zdyscyplinować się, wyrzynać, bo ból przypomnina mi, że mam swoje miejsce i nie powinnam nigdy się wychylać.
Jestem mierna, taka mała w tych uczuciach i ambicjach, że ktoś powinien zetrzeć mnie, aż rozsypałabym się, jak moje marzenia.