Under the bridge downtown
Is where I drew some blood
Under the bridge downtown
I could not get enough
Under the bridge downtown
Forgot about my love
Under the bridge downtown
I gave my life away
w chwilach, kiedy umieramy ze strachu chcemy wrócić do tego, co jest nam najbliższe i najbardziej znane. nie palmy za sobą mostów, bo nie będzie powrotu...w niczym dusza nie odnajduje większego spokoju, niż w powrocie do świątyni funkowych mnichów, do dawnych melodii i znajomych słów.to jest ten moment, w którym worek nawozu, imitacja człowieka, zdolna tylko do podstawowych procesów życiowych + czytania książek Carlosa Zafon'a, oziębła, beznamiętna, zapomniana przez świat i zapominająca o świecie, odkrywa po raz kolejny wewnętrzny głos. John miał racje, próba zagłuszenia naszego wewnętrznego JA kończy się tragicznie. wychodzi z tego megażyciowa papka, niezdolna do uczuć, w późniejszym etapie niezdolna nawet do życia. najbliższą nam rzeczywistością jest nasza wyobraźnia, to co jest w niej zawarte jest święte i niepodważalne. mijanie się z własną, wewnętrzną legendą bywa zgubne, nawet dla tych najlepszych i najbardziej pewnych siebie. z obawy przed nowościami, przed rutyną, przed przeszłością, przed refleksjami, uciekamy od wszystkiego, zapominając, że nie zostawiliśmy sobie drogi powrotu do miejsca przepełnionego świętą nicością i błogim stanem umysłu... gdy byłam juz na skraju, po tygodniu zapominania o własnej egzystencji, gdy brak uczuć zagłuszył wszystkie, nawet bardzo intensywne uczucia, wróciłam do źródeł. a może to źródło przyszło do mnie ? spod moich palców, byłam twórcą i odbiorcą, topiłam się w psychodelicznym szczęściu, bezpieczeństwie i spokoju. jutro ... jutro będzie piękny dzień.