Lou the Lion <3
Przyszedł ten moment, kiedy przełamaliśmy do siebie niechęć. Kiedy podchodzisz pewnie i spokojnie i przytulasz łebek do mojej dłoni. Kiedy idę przedpokojem, a Ty leżysz na środku i przekroczony nie wstajesz. Kiedy kładziesz się na grzbiecie i nie atakujesz ręki, dotykającej kosmatego brzuszka. I już nie widzę na Twoim płaskim ryjku tylko pretensji i niechęci, a dostrzegam to, co powinnam. To, co dzieje się pomiędzy uszami-jak się czujesz, czego potrzebujesz. Zaczynamy ze sobą rozmawiać. Słuchać i rozumieć siebie. I robi się fajnie. Zwłaszcza, gdy w nocy budzi mnie Twoje mruczenie i tulenie się do mojej twarzy.
Nienawidziłam Cię, łajzo.
Teraz kocham.
Oby tak dalej.
A tak poza Lou...Dobry dzień. Inny.
Wczoraj wyczułam w sobie bardzo niepoprawne napięcia. To u mnie oznacza, że potrzebna jest przerwa w kontaktach międzyludzkich, dzień czy dwa...Żeby dać od siebie odpocząć i sama odetchnąć. Bo nawet jak bardzo kogoś lubimy, kochamy, cokolwiek. Nawet, gdy bardzo zależy nam na innych czasem robi się za dużo. I wtedy zaczynamy się przy tych osobach dusić i niepotrzebnie frustrować, powstają kłótnie i stres. A po co? Przecież wystarczy na moment dać spokój. Pozwolić sobie złapać oddech.
W przerwie od przyjaciół-tych realnych i tych "e", spędziłam czas z siostrą. Poszłyśmy na miasto, porozmawiałyśmy, zrobiłyśmy małe zakupy. Czasem i tak trzeba.
Miło. Ale padam.
Dobranoc, kochani.