W sumie to niedziele jednak zawaliłam. Napad, rzyganie. Poniedziałek i dziś były średnie. A w zasadzie to złe. Muszę się opanować. O ile wczoraj zawaliłam na pełnej lini jedząc parówki i chleb z masłem, to dzisiaj przynajmniej po złym dniu zmusiłam się do siłowni.
Bilans z dzisiaj (kalorie liczone ogólnie, bo nic nie ważyłam)
Ciemna bułka dość mała 160kcal + pół bielucha (75)
trochę większa bułka ciemna 200kcal + pół bielucha (75)
plaster pieczeni (chyba) wieprzowej z zielonym groszkiem (150), ziemniak ugotowany, bez masła (80)
DROŻDŻÓWKA FRANCUSKA Z SREM (!!!!!!!) (300)
200g indyka (170) + sos pieczarkowy (100?)
maleńkie jabłko (40)
razem: ok 1350kcal
+ siłownia SPALONE 620kcal
W sumie razem z siłownią nie wyszło aż tak masakrycznie. Ale nie wiem czy dobrze policzyłam kalorie... Próbowałam zgodnie ze stroną ile-waży...
No nic, biorę się do roboty. Nie poddam się tak łatwo.
Ostatnio często rzygałam, znów mam wewnątrz ust rany. Naprawdę nienawidzę wymiotować. A najbardziej nienawidzę tego złudzenia, że jeśli zwymiotuję, poczuję się lepiej. Przecież nie da się wyrzygać wyrzutów sumienia. No, może w jakimś stopniu się da - ale na dłuższą metę to nie działa.
Jutro ograniczę bardziej jedzenie i też przejdę się na siłownię.
Mam mnóstwo roboty, poodwiedzam Was późnym wieczorem.