Przynoszę ci do domu dzień apokaliptycznej plagi
Jadę jak Rakim, oto fanatyk poznańskiej braggi
Jak Szelka ja wytargam cię w górę, w dół za kłaki
Pozostawiając w twoim pysku smak chujowej zgagi
Ciała nabijam na haki niczym zawodowy rzeźnik
Jebać błaznów, którzy naszemu miastu wstyd przynieśli
I wierz mi, że kiedy pluję w mic narasta groza
Twoja stara słysząc o nas nerwowo łapie za prozac
Po nocach śnią o tym wszystkie nastoletnie panny
Jestem Słoń skurwysynu prosto z poznańskiej sawanny
Wrzucę ci do wanny boombox z moim CD w środku
Sram na ciebie, na twoje dzieci i na twoich przodków
Ty jebany parobku, mielę słabych na ścierwo
Jesteśmy powodem płaczu wszystkich lirycznych miernot