Cześć! Jest sobotnie, słoneczne, ciepłe, miłe popołudnie. Spędzam je chwilowo w spokoju i ciszy wsłuchując się w przepiękną muzykę The Cranberries z płyty "No Need To Argue". Jest niesamowicie cudownie, słodko, cukierkowo... zaraz się porzygam. Na szczęście goryczy dodaje fakt, że jestem wypluty z sił i napieprza mnie głowa - to zapewne kac.
Bo wczoraj byłem u Kamili. Teoretycznie wpadłem tylko na chwilkę "pogadać", a w rezultacie wypadłem od Niej dzisiaj rano. Grzechem byłoby nie zostać. Pierwsze co przykuło moją uwagę, kiedy przekroczyłem próg Jej drzwi był widok jej nachlanej siostry i stół udekorowany flaszką Żubrówki i kieliszkami. Do tego w głośnikach Led Zeppelin, a później, rzeczone już The Cranberries. Niewiele myśląc, poszedłem z Kamą po jakąś flaszkę piwa i wróciliśmy... Dalej, można się domyśleć co było. Chociaż! Nie, nie sądzę byście się domyślili, ale to już jest jakoś mało ważne.
Wczoraj też spotkałem Antoninę. Pogadaliśmy, powspominaliśmy, przekazałem Jej także najnowsze informacje o takim małym zwierzątku z rodziny gryzoni. Się uśmialiśmy, po prostu.
Cóz... usilnie próbuję sobie przypomnieć chociaż jeden, nowy kawał, z serii tych, które wczoraj usłyszałem od Michała, ale... nie mam takiej władzy. Na razie. Zapodam więc jakiś, który pamiętam:
Dwie dziewczynki rozmawiają w przedszkolu pokazując paluszkami:
-- Mój tata ma takiego!
Na to druga:
-- A mój tata ma takiego, ale też boli...
Dziś dzień średniowiecza we wrocławskim Arsenale!
Użytkownik bezpokory
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.