Mogę robić z siebie dziwkę, ćpunkę, anorektyczkę,
mogę i chcę.
Ja nie boję się tak cholernie zwykłej inności.
Wolicie, żeby ludzie widzieli was jako najebane radością.
Żeby brzydzili się dotknąć kogoś innego, zupełnie innego niż wy i wasze
chujowo narysowane szczęście, któremu i tak barkuje nóg i rąk.
Taki wasz niewidzianly ból.
Zawsze jesteście we wszystkim najlepsze, a stanie po środu
doprowadza was do czystej furii.
Takie z was mega snobistyczne świnie.
Stanie w tłumie zwykłych, szarych dziewczynek, które I TAK ZAWSZE BĘDĄ TAK SAME TAK WY,
zabija was od środka, z każdą godziną, z każdym dniem nienawiść do
odmienności pojedynczych ludzi obrasta wasze mózgi, wielką i ślizgą bramą,
obsianą we wszystkie najobrzydliwsze reczy jakiekolwiek mogliście sobie wyobrazić.
Żyjecie karmiąc się bólem i cierpieniem innych, aż w końcu
wolicie przeskoczyć na tą drugą stronę i stać się totalnym zerem wsród
swojego własnego otoczenia, które TO WY SOBIE PODPORZĄDKOWALIŚCIE.
Stoiwszy za wami podporą i oparciem osoby chowają się w cienie
poniżanych rówieśników, aż nagle taki ktoś jak wy - zmory, zostaje zupełnie sam;
I wszystko zaczyna się od początku, jak w kalejdoskopie zmieniają się wasze
poglądy, żeby tylko znowu zapracować na tak wielką "reputacje" którą
Z WŁASNEJ GŁUPOTY UDAŁO WAM SIĘ STRACIĆ.
Jednak was - zażarte potwory już nic nie zdoła uratować.
*Kocham cię.