Resztki czasu trzęsą mi rękami. I nie wiem czy dobrze, że są czy wolałabym żeby już ich nie było. Różnica należy do mnie i chyba nic z nią nie robię. A do tego nie jestem już odważna... Kiedy to się stało? Czy nieśmiałość była modna i ja podążylam za tą idiotyczną modą? Czy to tylko twór zwany "liceum"? Czy przedsmak "dorosłości"? Coś mnie huknęło i zahukało. Rozmijam się z marzeniami i priorytetami. Chcę się kłócić, ale nie wiem po czyjej stronie stoję i czy sama mam się tam postawić, czy ktoś zrobi to za mnie, a jeśli już to czy ja tego chcę czy nie? I wszystko wpędza mnie w otępienie. I coraz wolniej ruszam oczami.
Doprawdy niczego nie jestem pewien.